Za Lecha Kaczyńskiego Najwyższej Izbie Kontroli przypisywano zacięcie prokuratorskie. – Mnie nazywano sędzią, za Mirosława Sekuły Izba stała się trochę notariuszem, mam nadzieję, że za Jezierskiego odzyska swój pazur – ocenia Janusz Wojciechowski, były prezes NIK. Chociaż to on kiedyś złożył wniosek o odwołanie Jezierskiego ze stanowiska wiceprezesa.
Złośliwi dodają: NIK odzyska pazur... kiedy przejdzie do kontroli rządu PO. Jacek Jezierski uchodzi bowiem za osobę z bliskiego otoczenia Lecha Kaczyńskiego. Raz już odpierał zarzuty (nie tylko Julii Pitery), gdy na stanowisko wiceprezesa tuż przed zmianą władzy mianował wiceministra z Kancelarii Jarosława Kaczyńskiego, z kolei dyrektorem generalnym w NIK zrobił osobę z kierownictwa wojskowych służb.
Ale wieloletni pracownicy NIK łagodzą zarzuty sprzyjania PiS. – Na razie nie daje się to w żaden sposób odczuć – mówi „Rz” jeden z kontrolerów z długim stażem.
Jacek Jezierski do NIK trafił prosto z Krajowej Komisji NSZZ „Solidarność” w Gdańsku. To Lech Kaczyński ściągnął go w 1992 roku do pracy w Izbie. Dziś z prezydentem jest na „ty”.
Z wykształcenia i zamiłowania biolog, zaczynał jako wicedyrektor Departamentu Ochrony Środowiska. Sześć lat później został zastępcą Janusza Wojciechowskiego na stanowisku prezesa. – Był rzetelnym pracownikiem. Choć nie był prawnikiem robił szybko postępy – uzasadnia Wojciechowski. – Poza tym był kandydatem na wiceprezesa, którego chętnie akceptował Maciej Płażyński.