Reklama

Andrzej Stankiewicz: Jak dwa nagie bagnety

Relacje Jarosława Kaczyńskiego z Leszkiem Millerem są skomplikowane. Już od 25 lat.

Aktualizacja: 26.11.2014 07:09 Publikacja: 26.11.2014 01:00

Andrzej Stankiewicz: Jak dwa nagie bagnety

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek jd Jerzy Dudek

Może Jarosław Kaczyński jako katolik zwyczajnie Leszkowi Millerowi wszystko wybaczył? Bo ateista Miller, rozpoczynając współpracę z liderem PiS, po prostu pokazuje, że nie boi się potępienia.

Ćwierć wieku znajomości

Leszek Miller lubi mówić o Jarosławie Kaczyńskim wylewnie. I nasuwają mu się analogie: „Powiem państwu wprost: uważam PiS za współczesną wersję narodowego socjalizmu. I zdaję sobie sprawę, jak to brzmi. Ale gdyby NSDAP odciąć od tej części programu, która dotyczyła eksterminacji Żydów, planów pozyskania przestrzeni życiowej dla Niemców i ograniczyć do warstwy socjalnej, prawnej, postulatów budowania silnego państwa, ograniczania praw obywatelskich, wówczas jej program będzie bardzo podobny do programu PiS" (w czasie debaty tygodnika „Kultura Liberalna", 16 lutego 2010 r.).

Jarosław Kaczyński jest bardziej ascetyczny, choć równie dosadny: „Najgorszy premier? Jednak Leszek Miller. O jego rządach mówiono, że mogły mieć charakter mafijny" (w książce „O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich", 2006 r.).

Jeśli przyjąć tę retorykę, to strach myśleć, jak należałoby nazwać nagłą współpracę obu tych polityków i ich partii.

Trzeba było dwóch i pół dekady, żeby się do siebie zbliżyli. Poznali się w 1989 r. podczas obrad Okrągłego Stołu, gdzie władza – z którą związany był Miller – negocjowała porozumienie z „Solidarnością", do której należał Kaczyński.

Reklama
Reklama

Dzieliła ich przepaść: Miller był robotnikiem z prostej, rozbitej rodziny z prowincji, partyjnym aparatczykiem, któremu awans społeczny i finansowy dała PZPR. Kaczyński to prawnik z wielopokoleniowej warszawskiej inteligencji, działacz opozycji antykomunistycznej.

Od tej pory ich losy nieustannie się przeplatały. Charakterystyczne było to, że kiedy jeden z nich szedł do góry, drugi zaliczał efektowne upadki. Kaczyński był ważny na początku lat 90. jako minister w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy i akuszerem rządu Jana Olszewskiego. Miller, symbol betonu PZPR, odbił się od dna po 1993 r., gdy został ministrem pracy, a potem szefem MSWiA w rządach SLD.

Punktem zwrotnym zarówno jeśli chodzi o pozycję polityczną Millera, jak i opinię Kaczyńskiego na jego temat, miały rządy SLD w latach 2001–2004. Miller był wówczas niekwestionowanym liderem lewicy i po rekordowym wyborczym zwycięstwie (41 proc. głosów) został szefem rządu. To był gabinet – co lubi Miller podkreślać – który wprowadził Polskę do Unii Europejskiej. Ale jednocześnie był to rząd całej serii skandali. Skończyło się niemal upadkiem SLD po wybuchu afery Rywina. To był pierwszy naprawdę poważny polityczny skandal w III RP.

Czy Miller wiedział o łapówkarskim szantażu Lwa Rywina wobec wydawcy „Gazety Wyborczej"? „Jestem przekonany, że tak. Bez Millera ten plan nie miał sensu" – mówił Kaczyński w 2006 r., stawiając w ten sposób byłego premiera na czele tzw. grupy trzymającej władzę, czyli polityków i biznesmenów związanych z SLD, którzy wysłali Rywina z korupcyjnym posłannictwem.

Miller został w efekcie afery Rywina odsunięty od władzy i nawet nie dostał od SLD miejsca na liście do Sejmu w 2005 r. i 2007 r. Zanosiło się na jego polityczny koniec.

Niedoszły sojusznik

W tym samym czasie Kaczyński rósł w siłę. Gdy Miller w 2001 r. wygrywał wybory, Kaczyńskiemu na gruzach upadającej Akcji Wyborczej Solidarność udało się stworzyć mały przyczółek – PiS. Pomogła legenda brata, który krótko był ministrem sprawiedliwości w rządzie AWS i pozował na szeryfa bezwzględnie walczącego z przestępczością.

Reklama
Reklama

Ostatnie wybory samorządowe obnażyły kłopoty zarówno Sojuszu, jak i Prawa i Sprawiedliwości

Kaczyński zbudował PiS właśnie w kontrze do rządów Leszka Millera. I dzięki powolnemu upadkowi Millera w cieniu afer PiS w 2005 r. doszedł do władzy. IV RP Kaczyńskiego powstała w kontrze do III RP, która za rządów Millera stała się symbolem patologii. Jeszcze przez wiele lat Miller i jego rządy będą dla Kaczyńskiego synonimem zepsucia. – Kto zniszczył Stocznię Szczecińską? Dwóch ludzi. Leszek Miller i Donald Tusk – mówił w maju minionego roku w Szczecinie. – To są dwa nazwiska, które symbolizują politykę niszczenia tego, co w Polsce szczególnie ważne.

Miller po latach przyznał, że w 2005 r. SLD było zafascynowane podwójnym sukcesem PiS. Wszak Kaczyńscy zabrali lewicy i rząd, i stanowisko prezydenta. Tym sukcesem miał być nawet zachwycony nestor lewicy, dawny I sekretarz KC PZPR Mieczysław Rakowski. „Uważał, że zapomnieliśmy o biednych i wykluczonych i ten właśnie elektorat srodze nas ukarał. My przegraliśmy, a PiS zdobyło punkty. Trzeba zatem ich traktować z szacunkiem i zainteresowaniem" – wspominał Miller w wydanej w 2013 r. książce „Anatomia siły".

Część działaczy SLD chciała nawet traktować PiS jako partię bliską programowo ze względu na duży nacisk na kwestie solidarności społecznej. Gdyby nie śmierć Barbary Blidy podczas operacji ABW nadzorowanej przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę, SLD zapewne już wcześniej wyciągnęłoby rękę do PiS.

Ta śmierć wykopała rów między Millerem a Kaczyńskim. Miller był wieloletnim przyjacielem Blidy, razem pracowali w rządach Pawlaka, Oleksego i Cimoszewicza. „O ile wcześniej wielu miało wobec Kaczyńskiego jakieś złudzenia, to po śmierci Blidy one prysły. Zrozumieliśmy, że fanatyzm ekipy Kaczyńskiego nie zna granic, zwłaszcza kiedy liderzy powiedzą im, że to wszystko jest robione w słusznej sprawie, bo chodzi o walkę z układem. Nie cofną się przed niczym i dlatego trzeba z nimi zdecydowanie walczyć" – wspominał Miller w „Anatomii siły", książce wydanej, już kiedy zmartwychwstał i ponownie przejął władzę w SLD.

Od tego momentu pytany o współpracę z PiS mówił, tak: – Stosunek SLD do PiS jest jasny, bo koalicja tych partii musiałaby zostać podpisana na grobie Barbary Blidy. Blida jest ofiarą opętańczej wizji państwa Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyński z Ziobrą powinni stanąć jak najszybciej przed Trybunałem Stanu.

Reklama
Reklama

Ich relacje dodatkowo skomplikowała ostra retoryka PiS po Smoleńsku. Choć Kaczyński obwiniał za śmierć brata głównie polityków Platformy, to Miller korzystał z okazji, by obsadzić go w roli szalonego mściciela. – Jarosław Kaczyński wymachuje trumną brata jak sztandarem. Prze do władzy, by pomścić jego śmierć. W wizji Kaczyńskiego jego brat został zamordowany w wyniku spisku zawiązanego między Putinem i Tuskiem – mówił, sugerując, że to prezydent doprowadził do katastrofy, wywierając presję na pilotów.

Wspólne słabości

Mimo głoszonych publicznie ostrych słów obwąchiwanie się PiS i SLD trwało w dyskrecji już od kilku lat. Obie partie zrozumiały, że mają wspólny problem – dominację PO na scenie politycznej. Dla PiS Platforma jest główną siłą blokującą dojście do władzy. Dla SLD – partią, która systematycznie zabiera mu wyborców. W kilku kwestiach – OFE, wieku emerytalnego, ustawy o bestiach czy więzień CIA w Polsce – Miller i Kaczyński mówili identycznym głosem, choć owych głosów nie koordynowali tak jawnie, jak po ostatnich wyborach.

W teorii PiS jest partią radykalnie antykomunistyczną, programowo wykluczającą współpracę z SLD. Tyle że to w dużej mierze retoryka. W okolicach PiS od lat funkcjonują osoby– jak powiedziałby Kaczyński – „dawnego systemu". Sędzia Andrzej Kryże, który kiedyś skazywał działaczy opozycji, był w rządach PiS wiceministrem sprawiedliwości, dawny działacz PZPR Wojciech Jasiński był ministrem skarbu, natomiast znany krytyk „Solidarności" w latach 80. prof. Witold Modzelewski pisze partii projekty ustaw podatkowych.

Dla Kaczyńskiego – co kilkakrotnie mówił wprost – główną partią broniącą postkomunistycznego porządku jest dziś Platforma, nie zaś partia Millera. PiS i SLD współpracowały ze sobą w niektórych samorządach, w poprzedniej kadencji tworzyły też zgodną koalicję w mediach publicznych.

Wybory samorządowe obnażyły słabości PiS i SLD. Partia Kaczyńskiego co prawda nieznacznie wygrała głosowanie, ale okazała się za słaba, żeby przejąć władzę w sejmikach kontrolowanych dotąd przez Platformę. A zatem dziś, po zwycięstwie PiS, sytuacja polityczna partii Kaczyńskiego jest taka sama jak po sromotnie przegranych wyborach w 2010 r. – ma władzę w jednym tylko regionie.

Reklama
Reklama

Z kolei Miller nie ma nawet radnych we wszystkich sejmikach. Ratuje go tylko jedno: jeszcze bardziej przegrał konkurencyjny Twój Ruch, który nawet nie wystawił ogólnopolskich list wyborczych.

Co będzie z tego sojuszu przegranych? – Jaką sprawę dla Polski moglibyśmy załatwić razem z Leszkiem Millerem? Obawiam się, że żadnej. I nie kieruję się tutaj historią ani emocjami – mówił szef PiS pół roku temu. I to wtedy, a nie dziś – gdy nazywa Millera dobrym wojennym bagnetem – miał rację.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Polityka
Nowa Lewica wybrała nowe władze. Włodzimierz Czarzasty wygrał głosowanie
Polityka
Spór Tusk–Nawrocki paraliżuje państwo? Polacy wydali jednoznaczny werdykt
Polityka
Sondaż: Jak Polacy oceniają korzystanie z prawa weta przez Karola Nawrockiego?
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Polityka
Architektura władzy Donalda Tuska. Jak premier zbudował nowy system rządzenia państwem?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama