To już nie kryzys, tylko prawdziwa katastrofa. Gdyby wybory odbyły się w ostatnią niedzielę, lewica nawet pod szyldem jednej partii nie zdołałaby wprowadzić swoich ludzi do Sejmu. A o tym, żeby zdobyć mandaty w komitecie koalicyjnym, który musi zebrać minimum 8 procent głosów wszystkich obywateli, w ogóle nie ma mowy.
Ostry zjazd w dół lewica przeżywa od ostatnich wyborów, w których udało jej się zebrać 13 procent głosów wyborców. Zaraz po wyborach liczba zwolenników LiD spadła o połowę – do 7 procent, a teraz nastąpił kolejny drastyczny zjazd.
Trudno zresztą oczekiwać innych wyników. Lewica od wyborów nie ma pomysłu, jak przyciągnąć uwagę wyborców. Jedyną rzeczą, jakiej udało się jej dokonać w parlamencie, jest powołanie komisji śledczej do zbadania okoliczności śmierci Barbary Blidy. Ale na razie ta komisja nie zaczęła działać. Czy przyniesie korzyści LiD, to się dopiero okaże, bo Prawo i Sprawiedliwość jest gotowe walczyć w tej komisji na śmierć i życie. Już się pojawiły oskarżenia, że tragiczna śmierć byłej posłanki SLD to efekt sytuacji, w której lewica tolerowała wokół siebie mętne układy nastawione na robienie pieniędzy.
Na słabą aktywność posłów lewicy w parlamencie nakłada się permanentny kryzys w SLD – największej partii w koalicji LiD. Działacze Sojuszu nie są w stanie zajmować się niczym innym poza własną partią. Ten stan zakończy się dopiero po czerwcowym kongresie, na którym dojdzie do wyboru nowych władz partii. Ale czy wówczas lewica będzie miała jeszcze jakikolwiek elektorat?
Politolodzy mają w tej sprawie podzielone zdanie. Jarosław Flis nie wyobraża sobie, aby lewica całkowicie zniknęła ze sceny politycznej.