Na polską ziemię wrócił z Petersburga w 1913 r., by objąć sakrę biskupią w Warszawie. W czasie inauguracji swej posługi wzbudził w Polakach żywe emocje, a na ulicach dawnej stolicy przywitały go owacyjnie okrzyki: „Niech żyje arcybiskup!". Wychowany przez ojca w duchu patriotyzmu i walki o niepodległość zapowiedział, że będzie przede wszystkim służył narodowi: – Kapłan jak Chrystus, który stał się wszystkim dla wszystkich, nie może służyć tylko jednemu stronnictwu politycznemu, winien on być sługą całego narodu (...) łagodzić? spory i kłótnie, jednoczyć wszystkich do wspólnej służby Bogu i narodowi – te słowa stały się później dewizą działań arcybiskupa Aleksandra Kakowskiego, przypadających na trudny, ale i pełen nadziei czas.
Polityczny realista
Kakowski urodził się w 1862 r. w rodzinie wywodzącej się z drobnej szlachty mazowieckiej z okolic Przasnysza. Ojciec początkowo sprzeciwiał się decyzji młodego Aleksandra, który postanowił wstąpić do warszawskiego seminarium duchownego. Franciszek Kakowski jako weteran powstania styczniowego widział w synu raczej kontynuatora walki o niepodległą Polskę. Ale za decyzją syna wstawiła się matka Paulina.
W seminarium dostrzeżono w nim nadzwyczajny talent nie tylko do nauki, ale również do organizowania pracy. Najpierw został pracownikiem administracji kościelnej, a zaledwie rok po uzyskaniu święceń wykładowcą warszawskiego seminarium. Karierę naukową kontynuował na petersburskiej Akademii Duchownej. Tam w 1910 r. zdobył tytuł doktora teologii i został nawet rektorem uczelni – jedynej na ziemiach rosyjskiego imperium katolickiej szkoły wyższej. Jednym z jego bliskich współpracowników był ksiądz prof. Jerzy Matulewicz-Matulaitis, późniejszy błogosławiony, uważany dziś za patrona Litwy.
Od początku Wielkiej Wojny doskonale zdawał sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na nim jako na arcybiskupie warszawskim. Kościół w czasie zaborów był jedyną instytucją spajającą społeczeństwo pozostające pod władzą trzech zaborców. Abp Kakowski rozumiał, że jest nie tylko pasterzem Kościoła, ale również duchowym przewodnikiem Polaków na drodze ku niepodległości.
Był obdarzony wielkim wyczuciem politycznym. Początkowo stał na stanowisku prorosyjskim. Kiedy Rosjanie zajęli Warszawę, odprawił nawet mszę dziękczynną i wysłał telegram gratulacyjny do cara Mikołaja II. Jednak jego sympatie dla zaborcy ze Wschodu były pozorne i podyktowane politycznym realizmem. Wierzył, że przychylność cara może pomóc uniknąć przelewu polskiej krwi.