Tenis codzienny, ten praktycznie całoroczny mecz na globalnym korcie, nad którym słońce nigdy nie zachodzi i który telewizja dostarcza nam do domów w coraz większej obfitości, to gra indywidualistów reprezentujących tylko siebie i swoje ego, rosnące zwykle wraz z sukcesami i zerami na koncie. To rywalizacja emocjonująca, ale też z punktu widzenia publiczności nieco aseptyczna, w porównaniu np. z futbolem. Podczas gry trzeba być cicho, swego ulubieńca wypada wspierać dyskretnie, choć te reguły ostatnio są coraz częściej naruszane, nawet w Wimbledonie uznawanym przez lata za strażnika dobrych manier i elegancji stroju.
Jedynym miejscem, gdzie tenisowa publiczność mogła dać upust swym patriotycznym uniesieniom, był Puchar Davisa – rywalizacja męskich drużyn narodowych, i kobiecy FedCup, który jednak nigdy nie zdobył podobnego prestiżu. Tu można na trybuny wnosić trąbki, flagi i transparenty, nawet zaprosić na mecz orkiestrę, można w przerwach między gemami śpiewać i tańczyć, co sprawia, że to zupełnie inny sport.
Wata w uszach
Gospodarz czuje się uprzywilejowany nie tylko dlatego, że może wybrać nawierzchnię, na jakiej rozgrywany jest mecz (trawę, kort ziemny lub syntetyczny), taką, na której najlepiej czują się jego gracze lub najgorzej zawodnicy rywala. Miejscowa drużyna może także liczyć na to, że kibice jej pomogą. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że kapitanowie wstawali z ławki i zachęcali publiczność do aktywniejszego wspierania swoich. I nikt się nie dziwił, nikt nie protestował, dopóki nie przekraczano zdroworozsądkowych granic.
Ale z tym było różnie, i to od początku. Już w roku 1914 podczas decydującego singla finałowego meczu USA – Australia Norman Brooks miał za złe amerykańskiej publiczności, że zbyt ostentacyjnie wspierała Dicka Williamsa. Kiedy protesty nie pomagały, zareagował zgodnie z duchem tamtych czasów: nie krzyczał, nie rzucał rakietą, tylko zatkał sobie uszy watą.
Najbardziej skandaliczny mecz, opisywany w wielu książkach poświęconych historii tenisa, odbył się w roku 1972. Rumuni grali w Bukareszcie z Amerykanami. Ilie Nastase – wtedy i dziś wesołek w nie zawsze dobrym stylu – i Ion Tiriac – obecnie najbogatszy Rumun, z fortuną przekraczającą miliard dolarów – zachowywali się skandalicznie. Prowokowali publiczność, która groziła Amerykanom linczem, wywierali nacisk na sędziów. Arbiter naczelny Argentyńczyk Enrique Morea był bezradny, prosił tylko Amerykanów, by nie posyłali piłek blisko linii, bo to ułatwi oszukiwanie, i nie odpowiadali prowokacjami na prowokacje. „Liniowi byli wobec Tiriaca posłuszni jak niewolnicy" – wspominał po latach Morea. Stan Smith, schodząc z kortu po zwycięstwie nad Tiriakiem, powiedział: „Straciłem dziś dla pana wiele szacunku". On oraz Tom Gorman i Erik van Dillen zachowywali się godnie, nie reagowali na zaczepki i w końcu wygrali, ale mecz na kortach Progresul Tenis Clubu do dziś wspominany jest jako jedna z plam na honorze Pucharu Davisa.