Reklama

Tancerz. Fragment powieści

– O czym mamy rozmawiać? – spytał Wyszynski. – No, o wielu rzeczach. Piszę waszą biografię, towarzyszu ambasadorze.

Publikacja: 30.11.2018 18:00

Jacek Sroka „Mężczyzna trochę podobny do Lenina” akwaforta, akwatinta, 2004

Jacek Sroka „Mężczyzna trochę podobny do Lenina” akwaforta, akwatinta, 2004

Foto: Rzeczpospolita

Dziennikarz i ambasador przyglądali się sobie uważnie. Wyszynski w świetnie skrojonym ciemnym garniturze. Po pracy zawsze przebierał się w jakieś domowe ubrania, lecz tym razem uznał, że musi także wyglądem robić wrażenie na swoim rozmówcy. Nieco krępy, średniego wzrostu, grubokościsty, z wysokim i szerokim czołem, z dolną szczęką kanciastą, jakby zbyt dużą. Starannie przycięte cienkie wąsy. Niedawno skończył siedemdziesiąt lat, lecz nie sprawiał wrażenia starego. Poruszał się szybko i energicznie. Wyprostowany jak wojskowy, oficer. Rudawe, mocno siwiejące, rzadkie włosy. Okulary w grubej, czarnej oprawce; patrzył na swego gościa przenikliwie, rozparł się w fotelu, mrużył oczy.

Sizow po czterdziestce, wysoki, lecz trochę już tęgawy, w dżinsach i mundurowej kurtce, w przyciemnionych okularach, niczym by się nie wyróżniał na amerykańskiej ulicy. Krótko ostrzyżony, miał na policzku wąską bliznę kilka centymetrów w dół od lewego oka. Kilkudniowy zarost. Wyjął notatnik i pióro.

– O czy mamy rozmawiać? – spytał Wyszynski.

– No, o wielu rzeczach. Piszę waszą biografię, towarzyszu ambasadorze. Sekretarka nie powiedziała? Zebrałem już wiele wiadomości, lecz brakuje mi chyba jeszcze więcej.

– Biografię? – zdziwił się Wyszynski. – Z czyjej inicjatywy? Wy czy KC?

Reklama
Reklama

– No, ja, oczywiście, lecz towarzysze z Wydziału Propagandy, rozumiecie, popierają. Jestem waszym wielkim wielbicielem, zawsze was podziwiałem, aż dziwne, że dopiero teraz spotykamy się po raz pierwszy. Słyszałem, że także Simonow*) chciał pisać waszą biografię. O, to wielka postać, wielki pisarz. Znacie pewnie jego książki. Zgłosił się z tym do KC, lecz ja byłem pierwszy, i tak już zostało.

– Wiecie, redaktorze, że sam napisałem w trzydziestym drugim obszerny życiorys, autobiografię właściwie? Dla potrzeb wydziału personalnego partii.

– Wiem, oczywiście czytałem. Ale najciekawszy okres waszego życia wtedy dopiero się zaczynał.

– Ile wam to zajmie? To znaczy rozmowy ze mną? Lada dzień muszę lecieć do Moskwy.

– Trzy, cztery dni co najmniej.

– No, to będzie trudne. Cóż? Próbujmy.

Reklama
Reklama

Podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu:

– Nie łączcie z nikim – i po chwili: – Tak, chyba że Chruszczow. Ale tylko on.

Wrócił do Sizowa.

– To zaczynajmy od razu.

– Może coś o rodzinie i dzieciństwie, towarzyszu ambasadorze, na początek...

– Ojciec był farmaceutą w Odessie, potem przeprowadziliśmy się do Baku, matka była nauczycielką gry na fortepianie. Pięknie grała, trochę mnie też uczyła słuchać muzyki. Chodziliśmy na koncerty, ilekroć była okazja, do filharmonii, do opery...

Reklama
Reklama

– Rodzina polska z pochodzenia, prawda? To prawda, że jesteście spokrewnieni z polskim kardynałem, Stefanem Wyszyńskim?

– Nie, no skądże! – Wyszynski się oburzył. – Jesteśmy Rosjanami od kilku pokoleń. („Potrzebne mi pokrewieństwo z jakimś klechą!") W Polsce jest wielu Wyszyńskich, to popularne nazwisko. A wy, towarzyszu redaktorze, jesteście krewnym Marka Sizowa, naszego attaché wojskowego w Londynie?

– Chyba nie, ale nie jestem pewien.

– No widzicie! Dzieciństwo? Odessy w ogóle nie pamiętam, byłem za mały. A Baku? To było wtedy straszne miasto! Stary port, stare miasto dwunastowieczne, później pod panowaniem perskim, włączone do Rosji dopiero na początku XIX wieku. Bajeczny pałac szachów Szyrwanu, meczety, mieszanka ludności azerskiej, Ormian, Turków, Persów, Gruzinów. Miasto leżało na ropie, taplało się w ropie, dosłownie pływało w ropie po uszy. Część miasta leży trzydzieści metrów poniżej poziomu morza, więc na ulicach błoto mieszało się z ropą; można było podpalać kałuże. Ropa wypływała na wody w zatoce. Czasem fale same się zapalały. Nawet już nie pamiętam, jak to było możliwe, ten samozapłon, ale widziałem to nieraz... Bandytyzm kwitł niebywale, mieszał się z antagonizmem Azerów i Ormian; przestępczość najwyższa w całym imperium rosyjskim. Potworne fortuny wyrastały na ropie i na przeraźliwej nędzy robotnika. Wyzysk i warunki pracy były takie, że mężczyźni żyli tam średnio mniej niż trzydzieści lat. Zarabiali tak mało, że wynajmowali już nie pokoje, bo nie było ich na to stać, tylko łóżka w kwaterach na godziny, na zmianę z innymi. Choroby, głód, niewyobrażalne cierpienie, beznadzieja. Wszędzie dookoła bezrobocie, więc burżuj mógł płacić grosze; wyzysk nieludzki, bezlitosny. A kapitaliści budowali pałace. Jeden postanowił zbudować sobie dom ze szczerego złota. I zbudowałby, pieniędzy miał dość, tyle że złoto jako materiał budowlany okazało się do niczego. Tylko dlatego go nie zbudował... Baku dawało wtedy połowę światowego wydobycia ropy. A w niektórych miejscach pałace sąsiadowały z drewniakami. Było mnóstwo eleganckich restauracji, kabaretów, burdeli, lecz część ulic jeszcze pod koniec wieku nie miała twardej nawierzchni. Bogaci jeździli powozami, potem automobilami, a dzieci żebrały na ulicach, sprzedawały się za grosze.

W 1900 roku skończyłem gimnazjum, miałem siedemnaście lat i socjalistyczne poglądy. Czytałem Plechanowa, Marksa. Wtedy nie mogło być inaczej. Wstąpiłem na Uniwersytet w Kijowie, na prawo, ale po roku wyrzucili mnie właśnie z powodu moich przekonań. Pilnowała mnie policja, śledzili, rewizje w domu. W 1901 roku w mieście powstała partia socjalistyczna, zaraz do niej wstąpiłem. W 1906 roku zostałem aresztowany, ale nie mieli dowodów, wkrótce zwolnili.

Reklama
Reklama

– Byliście wtedy bolszewikiem?

– Byłem mienszewikiem, niestety. Jak mi powiedział wiele lat później pewien zasłużony członek partii, człowiek nie rodzi się bolszewikiem. Dojrzewałem do tego jakiś czas. Na Bajłowce siedział wtedy Stalin. Koba właściwie – taki wtedy miał pseudonim. Koba kazał mnie przenieść do swojej celi, bo mienszewicy i bolszewicy siedzieli osobno.

– Kazał?

– Owszem, kazał! Stalin siedział tam już od kilku miesięcy i to mu wystarczyło, żeby uzyskać takie wpływy. Rządził więzieniem jak sam naczelnik. Był w świetnych stosunkach z kryminalnymi, wszyscy się go bali i szanowali go. Nie afiszował się z tą swoją władzą, raczej nawet próbował ją ukrywać, ale mówiło się, że naczelnik słucha go we wszystkim. No, wydał też kilka wyroków śmierci na donosicieli. Zostali zabici przez kryminalnych, a sprawców oczywiście nie wykryto.

– Znaliście się już wcześniej ze Stalinem, prawda?

Reklama
Reklama

– Oczywiście. Stalin wiedział, że dostaję paczki żywnościowe od żony i rodziców, więc wziął mnie do siebie także z tego powodu. Paczki można było odbierać raz na miesiąc. Załatwił, że mieliśmy je prawie codziennie. Już wtedy Stalin był kimś zupełnie niezwykłym, byłem nim zauroczony. Zafascynowany! Zajmował się zdobywaniem pieniędzy dla partii. Nie tylko oczywiście, ale głównie tym. Organizował napady na banki, porywał dzieci bogatych fabrykantów i wymuszał okup. Proponował burżujom ochronę. Jeśli się nie zgadzali, ich rafinerie płonęły lub ich dyrektorzy znikali albo robotnicy strajkowali. Największą jego akcją był napad na transport pieniędzy na rynku w Tyflisie. Rzecz stała się sławna na cały świat, bo zginęło czterdziestu ludzi, kozaków i przypadkowych przechodniów. Od bomb, które rzucali. Gdzie w napadzie na bank ginie czterdziestu ludzi? Koba mówił, że to Kamo przesadził z tymi bombami. Kamo kierował akcją, a Koba patrzył na to przez okna tawerny. No ale suma była też imponująca. Milion rubli!

Raz obrabował statek Carewicza Grigorija, parowiec płynący z Odessy do Batumi, wiozący oprócz pasażerów także pieniądze.

– Słyszałem, że i wy, towarzyszu prokuratorze, braliście w tym udział.

– Nie, nie, skądże. Partia zabraniała takich ekspropriacji, ale Lenin po cichu chętnie przyjmował pieniądze. Wtedy jeszcze często mienszewicy i bolszewicy zgodnie współpracowali. Stalin był przeciwnikiem podziału, uważał, że to osłabia partię. Na Kaukazie zresztą do partii należeli prawie sami mienszewicy, bolszewików było niewielu. Ja miałam drużynę, grupę bojową, która likwidowała zdrajców i prowokatorów. Stalin robił to samo. Często wymienialiśmy się informacjami, nawet organizowaliśmy wspólne akcje.

– Strzelaliście osobiście, towarzyszu ambasadorze?

Reklama
Reklama

– Nie, nigdy. Tylko kierowałem wykonaniem zadania.

Sizow podkreślił coś w swoim notatniku. „No, już łże na pewno, bandyta, wykonywał nawet zabójstwa na zlecenie, za pieniądze!"

– Towarzyszu ambasadorze! – odezwał się Sizow. – Wróćmy do napadu na statek... Alosza Swanidze, szwagier Stalina, mówił mi, że braliście w tym udział. Rozumiem, że to historia nie do publikacji, ale opowiedzcie mi prywatnie, proszę. Wszystko, co napiszę, dam wam do autoryzacji. Daję wam uroczyste słowo komunisty. Zresztą nawet gdybyście nie wierzyli, to przy waszych wpływach zawsze możecie zatrzymać publikację, nie dopuścić do druku, gdyby coś wam nie odpowiadało.

– Swanidze wam mówił! Niemiecki szpieg – Wyszynski skrzywił się.

– Nigdy się do szpiegostwa nie przyznał. A słyszałem, że Stalin obiecał mu ułaskawienie, jeśli się przyzna. Wolał umrzeć...

Wyszynski chwilę milczał, zastanawiał się. „Jednak chyba chcą mnie skompromitować. A właściwie... Do tego wystarczyłoby kilka artykułów, po co aż biografia? Z drugiej strony jeśli ten pismak ma wymyślać jakieś brednie, to lepiej niech wie, jak było".

– Ale po co wam to właściwie? – spytał.

– Bardzo proszę. Nie będę notował.

– Cóż... Byliśmy młodzi, w gorącej wodzie kąpani, śpieszyło nam się do rewolucji, a partia potrzebowała pieniędzy. Rewolucja potrzebuje pieniędzy jak parowóz węgla. Robiliśmy dla partii brudną robotę. Ktoś musiał. Koba z początku zlecił mi tylko zaopatrzenie w broń. Miałem w Odessie umówiony zakup kilkudziesięciu mauzerów – z magazynów marynarki wojennej. Wiecie, takie z długą lufą i magazynkiem przed rękojeścią.

– Wiem, wiem. Futerał drewniany można umocować tak, że stanowi kolbę jakby krótkiego karabinka, bardzo celne.

– Właśnie... Więc skoro i tak już musiałem wybrać się do Odessy, zająłem się rozpoznaniem na miejscu. A potem pokierowałem całą akcją. „Carewicz Grigorij" przewoził co drugi tydzień wypłaty dla robotników z banku w Odessie dla kilkunastu zakładów w Batumi, Suchumi i Nowym Atosie, więc znaczne sumy. Woził też zwykłych podróżnych, na ogół bogatych burżujów. „Carewicz Grigorij" to był parowiec zbudowany jakieś czterdzieści lat wcześniej jako luksusowy statek wycieczkowy. Siedemdziesiąt metrów długości, bocznokołowiec, dwa pokłady spacerowe jeden nad drugim, dwa smukłe kominy, wysokie, strasznie dymiące. Kiedy planowaliśmy tę ekspropriację, czasy swojej świetności miał dawno za sobą, był trochę podniszczony, wciąż jednak modny wśród bogaczy. Popłynąłem więc pierwszy raz w najtańszej zbiorowej kajucie głęboko pod pokładem po to tylko, żeby się przyjrzeć, jak wygląda załadunek, ochrona, gdzie trzymają skrzynki z pieniędzmi. Były w końcu korytarza w ostatniej kajucie dodatkowo oddzielonej stalową kratą od reszty. Obok kajuta drugiej zmiany strażników. Akurat obok naszej, wieloosobowej. Pieniędzy pilnowało ośmiu policjantów. Rejs był długi – sześć dni. Przez całe Morze Czarne, ponad tysiąc kilometrów. Statek po drodze zawijał do portów w Sewastopolu i Noworosyjsku, więc policjanci pełnili służbę po czterech na zmianę, co dwanaście godzin. Podróżowałem jako Ukrainiec, majster z rafinerii, rzekomo w drodze z urlopu w domu do pracy. Niby że morzem do Batumi, dalej koleją do Baku. Zaprzyjaźniłem się z bosmanem i dwoma marynarzami, popiliśmy. Wciągnęli do spisku jeszcze jednego. Mieli nam pomóc opanować statek w zamian za udział w łupie.

Dwa tygodnie później popłynęliśmy już w dziesięciu. Pogoda była piękna, noce ciepłe, niebo pełne gwiazd. Na górnym pokładzie grała orkiestra, bogacze się bawili, tańczyli; było kilku kupców, fabrykantów, kilku wojskowych, jakieś dwie rodziny arystokratyczne. Jedni wracali do pracy, inni wybierali się na urlop. Drugi poziom to była druga klasa. Urzędnicy, rzemieślnicy, studenci. Nam z dołu wolno było wychodzić tylko na niższy pokład i tylko od zmierzchu do świtu. Ten statek był jak carska Rosja w miniaturze.

– Stalin był z wami?

– Nie. Koba nigdy osobiście nie mieszał się w takie awantury, nie narażał się. Kierował i organizował. Z daleka, z bezpiecznej odległości. Miał czekać na lądzie koło Gagry z osłami do transportu i przewodnikami, którzy mieli nas poprowadzić przez góry Abchazji. Patrzyłem na tych z wyższych pokładów z nienawiścią. Przyznaję, nienawidziłem ich i nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę ich przerażone burżujskie mordy, gdy opanujemy statek. Zaczęło się według planu, czwartej nocy rejsu.

Wyszynski przerwał.

– Napijemy się może czegoś, towarzyszu redaktorze? Trzeba by coś zjeść. Zobaczmy, co przygotowała kuchnia.

Podszedł do płaskiej szafy między portretami Stalina i Lenina, która okazała się drzwiami do windy kuchennej. Wyjął kilka tac, półmiski z kanapkami, sałatkami i zimnym mięsem. Kawior, jajka w majonezie, szprotki, łosoś, kruche ciasteczka. Z barku wyjął butelkę czerwonego wina i koniak.

Konstantin Michajłowicz Simonow (1915–1974) – pisarz, poeta, dramaturg, korespondent frontowy podczas drugiej wojny światowej. Najbardziej znany jako autor powieści o wojnie, wydawanych także w Polsce.

Andriej Januariewicz Wyszynski (Andrzej Wyszyński, 1883–1954)

– radziecki działacz ruchu robotniczego, najkrwawszy prokurator generalny ZSRR (podpisał tysiące wyroków śmierci), później szef delegacji ZSRR przy ONZ w Nowym Jorku, gdzie zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach.

Stefan Türschmid (ur. 1946) – powieściopisarz. Działacz nielegalnej antykomunistycznej organizacji Ruch, aresztowany za działalność opozycyjną. Redaktor tygodnika „Solidarność Ziemi Łódzkiej". Po 1989 roku dziennikarz i zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Łódzkiego". Autor kilku powieści. Jego książka „Mrok i mgła" została nominowana w Plebiscycie Książka Roku 2015 portalu lubimyczytać.pl w kategorii powieść historyczna. Najnowsza powieść, „Czwarty czerwony", ukazała się w 2017 roku.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Dziennikarz i ambasador przyglądali się sobie uważnie. Wyszynski w świetnie skrojonym ciemnym garniturze. Po pracy zawsze przebierał się w jakieś domowe ubrania, lecz tym razem uznał, że musi także wyglądem robić wrażenie na swoim rozmówcy. Nieco krępy, średniego wzrostu, grubokościsty, z wysokim i szerokim czołem, z dolną szczęką kanciastą, jakby zbyt dużą. Starannie przycięte cienkie wąsy. Niedawno skończył siedemdziesiąt lat, lecz nie sprawiał wrażenia starego. Poruszał się szybko i energicznie. Wyprostowany jak wojskowy, oficer. Rudawe, mocno siwiejące, rzadkie włosy. Okulary w grubej, czarnej oprawce; patrzył na swego gościa przenikliwie, rozparł się w fotelu, mrużył oczy.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Chodźmy w las! Co się kryje między drzewami”: Królestwa mrówek i samolubna jemioła
Plus Minus
„Shadow Labyrinth”: Przez tunele i pułapki do bossa
Plus Minus
„Mark Rothko. Od środka”: Rothko w strzępach
Plus Minus
„Znajomi i sąsiedzi”: Złodziej na osiedlu
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Jacek Borcuch: Kobiety o silnych temperamentach
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama