Zanim zacząłem pisać, dużo czytałem sensacji i kryminałów. Absolutny mistrz gatunku to Chandler. Zawdzięczam wiele jemu, ale też Bahdajowi, Niziurskiemu oraz Papciowi Chmielowi. Pisali książki dla chłopaków, w których zawsze się coś działo, a jednocześnie nie brakowało humoru. Z czasem przyszła fascynacja książkami historycznymi i literaturą faktu. Z zapałem czytałem „Dywizjon 303" Fiedlera, ale jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie książka Melchiora Wańkowicza „Wojna i pióro". Generalnie Wańkowicz był świetnym reportażystą, jednak wspomniana pozycja to opis wydarzeń wojennych widzianych oczami różnych korespondentów. Później odkryłem też protoplastę „Gry o tron", czyli „Królów przeklętych" Maurice'a Druona – absolutnie znakomita seria. Pochłaniała mnie również literatura iberoamerykańska, amerykańska oraz czeska. Czech Ota Pavel dał mi odwagę i przekonał, że można być komentatorem sportowym i pisarzem.
Z filmów często wracam do „Czasu Apokalipsy". Kiedy pierwszy raz go obejrzałem, wgniotło mnie w fotel. Tam jest wszystko: rozmach, akcja, przesłanie i na dodatek scenariusz inspirowany Conradem. Jest też genialny radziecki film „Andriej Rublow" Andrieja Tarkowskiego. Rublow był twórcą ikon, a tymczasem cały film jest czarno-biały i dopiero na końcu rozbłyska barwami tych ikon.
Trudno mi opowiedzieć o wszystkich filmach, które zrobiły na mnie wrażenie, jednak nie może tu zabraknąć dwóch filmów rysunkowych. Pierwszy to „Persepolis", opowieść o Iranie z punktu widzenia młodej dziewczyny, która dorasta w czasie rewolucji islamskiej. Drugi to „Walc z Baszirem", wstrząsający obraz opowiadający historię Bliskiego Wschodu. I ta oprawa muzyczna! Mimo że to filmy animowane, są poważne i niosą wartości. Kino wciąż bywa sztuką!
W muzyce także mam ogromny rozrzut. Jest Black Sabbath, ale także, za sprawą mojej żony, opera i wyprawy na występy naszych przyjaciół – Piotra Beczały i Artura Rucińskiego. Najlepsze wspomnienia z młodości i piękne znajomości związane są z punkiem i nową falą. Mój ostatni kryminał „Załoga" portretuje właśnie ten świat. Muzyk numer jeden to Robert Brylewski, którego miałem zaszczyt poznać. Niósł ze sobą niezwykłą energię; od Kryzysu aż do ostatnich jego bandów – to był prawdziwy szaman!