Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, kogo na myśli miał arcybiskup. Tak jak nie chcę się zastanawiać nad tym, co ekscelencja chciał powiedzieć, gdy wyjaśniał, że „sołtys nie jest stanowiskiem rządowym". To oczywiście jest prawda, ale prawo kanoniczne zakazuje sprawowania wszelkich funkcji publicznych, a gdyby ktoś nie zrozumiał tej zasady, to uzupełnia, że duchowny powinien unikać wszystkiego, co nawet nie jest złe, ale sprzeczne z jego powołaniem. I jak się zdaje, taką właśnie funkcją w przypadku arcybiskupa – szczególnie gdy został on ukarany przez Watykan – jest funkcja sołtysa. Jeśli nawet nie zakazuje jej prawo kanoniczne, a część z kanonistów twierdzi, że akurat tego nie, bowiem sołtys nie jest „urzędem publicznym", to poza prawem istnieje także coś takiego, jak poczucie taktu, tego, co wypada, i wreszcie świadomość obciachu. Nie wszystko musi być zadekretowane, żeby uznać, że arcybiskupowi jednak czegoś nie wypada.
Jakby tego było mało, w tym przypadku, mamy do czynienia z dość paskudnym zagraniem na nosie nie tylko Watykanowi (który, jak podkreślił arcybiskup Głódź, raczej nie będzie zajmował się powołaniem sołtysa w Piaskach), ale także ofiarom, których sprawy zaniedbał czy zatuszował arcybiskup, a także mobbingowanym przez niego przez lata księżom. Nie ma też co ukrywać, że arcybiskup nie ułatwia także sprawy Kościołowi w Polsce, który mierzy się właśnie z potężnym kryzysem wiarygodności, w którym kolejni biskupi są odwoływani, a emerytom ogranicza się możliwość posługi, i który wyraźnie nie radzi sobie z konsekwencjami pandemii i przebiegającej długo w ukryciu, a teraz eksplodującej laicyzacji.
I nawet, gdy uda się zrobić coś dobrego, gdy ciężka praca o. Adama Żaka SJ, ks. Piotra Studnickiego czy księdza Wojciecha Sadłonia SAC przyniesie efekty i uda się zaprezentować poważny raport i pokazać, że ktoś jednak w Kościele w Polsce nie tylko ma świadomość problemu, ale i od lat się nim zajmuje, to i tak następnego dnia jak filip z konopi wyskoczy arcybiskup Głódź, oznajmi, że jako sołtys będzie się zajmował przycinaniem pokrzyw, szybciutko przekona, że jest niewinny (co w istocie oznacza, że Watykan się pomylił albo – co gorsza – skazał niewinnego). W efekcie zamiast rozmawiać o poważnych kwestiach, zamiast pochylić się nad pytaniem, co wynika z zebranych danych, a wbrew pozorom wynika naprawdę sporo, zajmujemy się arcysołtysem.
Za dużo mam szacunku dla inteligencji i błyskotliwości emerytowanego metropolity gdańskiego, żeby uwierzyć, że nie miał on świadomości, że tak to będzie właśnie wyglądać, że nie wiedział, że jego decyzja znajdzie się na pierwszych stronach gazet i że znowu – przynajmniej przez jakiś czas – będzie na czołówkach. I nawet jeśli jego samego to bawi, to powinien ze względu na dobro Kościoła darować sobie takie zagrywki. Ani to nie pomaga Kościołowi, ani nie buduje jego powagi. A jeśli coś wywołuje, to co najwyżej wrażenie, że już niebawem niewinność w procesach o tuszowanie będzie się mierzyć w „Sławojach-Leszkach", a żenadę w „ekscelencjach-sołtysach".