Zbieranie plonu

– Jeśli wszystko pójdzie gładko, to z punktu widzenia władz po zakończeniu ceremonii otwarcia będzie w zasadzie po igrzyskach – powiedział z przekonaniem pan X. Jako emerytowany działacz partyjny wyższego szczebla zwykle wiedział, co mówi, ale taka opinia w przeddzień otwarcia? Dziwne.

Aktualizacja: 15.08.2008 20:49 Publikacja: 15.08.2008 20:11

Zbieranie plonu

Foto: AFP

To była martwa strefa.

Przemarsz reprezentacji podczas ceremonii otwarcia trwał tak długo, że zorientowałem się, iż nie zdołam na czas nadać korespondencji, jeśli nie wyjdę przed końcem – zanim wielotysięczny tłum ruszy do wyjścia. Wyszedłem więc. Najważniejsze i tak udało mi się zobaczyć – pocieszałem się w duchu.

I wtedy właśnie wdepnąłem w martwą strefę. Zaczynała się tuż za stadionem, tuż za ogrodzeniem, za bramą. Nikt najwyraźniej nie przewidział przypadku takiego jak mój – zagranicznego dziennikarza, który postanowi na własną rękę opuścić stadion w trakcie ceremonii. Transport miał się odbyć w sposób zorganizowany, autobusami. – Przechodzić, przechodzić – odpowiedział milicjant, gdy spytałem, czym można stąd wyjechać. Głupie pytanie: wokół nie jeździło nic poza policyjnymi wozami z kogutem. Szedłem więc przed siebie, pół kilometra, kilometr, półtora. – Przechodzić, przechodzić! – powtarzali podenerwowani moim widokiem milicjanci i porządkowi. Dziwna była ta wieczorna pustka – żadnych gapiów, nawet okna w domach powygaszane i pozamykane. W końcu dało mi się wyjść z martwej strefy, ale i tam nie było wiele lepiej.

Im dalej jechałem taksówką w miasto, tym bardziej stawało się oczywiste, że ludzie zabarykadowali się w domach. Tylko nieliczni wyszli, ale bez tłumów brakowało świątecznej atmosfery.

Dzień otwarcia był kulminacją wielomiesięcznych przygotowań. Tyle rzeczy mogło po drodze pójść źle. Ujgurscy terroryści mogli coś wysadzić, zagraniczni wichrzyciele – wywołać niepokoje, tybetańscy separatyści – dokonać wiele trudnego do przewidzenia zła.

Wiadomo było, że kluczowe będą ostatnie dni przygotowań aż do samego otwarcia, bo po nim zwykle uwaga świata nieco słabnie. W całym mieście narastało więc napięcie, potęgowane przez władzę, która chciała mieć w tym krytycznym momencie pod kontrolą każde skrzyżowanie, każdy chodnik, każdą kładkę dla pieszych.

W sklepach zabrakło świeżego tofu, bo z powodu ceremonii otwarcia samochody dostawcze nie były w stanie dojechać do sklepów. Ludzie byli jednak na takie rzeczy przygotowani. Mają zapasy ryżu, mąki, klusek, ziemniaków. Na placu Tiananmen paru zachodnich dziwaków próbowało manifestować poparcie dla Dalajlamy. Poza tym spokój. Dziwny spokój.

Siedem lat nauczyciel angielskiego Li Tong czekał na ten moment. Siedem lat słyszał, jakie to będzie wielkie wydarzenie. Siedem lat wytężonych przygotowań i co? Owszem, ceremonia otwarcia była piękna, Li uronił nawet łzę wzruszenia, gdy patriotyczna duma wypełniła mu pierś i zatkała gardło. Ale minął weekend i jakoś nic. Ziemia się nie rozstąpiła, niebo nie rozbłysło nowymi gwiazdami. Ba, było jeszcze bardziej zachmurzone niż zwykle.

Nie było uczucia święta, wielkiej międzynarodowej fiesty. Trybuny świeciły pustkami, obcokrajowcy z powodu ograniczeń wizowych nie dojechali, pekińczycy jakoś nie ruszyli tłumnie na stadiony. Od sąsiada słyszał, że niektórzy, zamiast marnować z trudem zdobyty bilet, woleli go zachować w nienaruszonej postaci (z kuponem odrywanym normalnie przy wejściu na zawody) – jako pamiątkę lub inwestycję. Ale też wielu ludzi wciąż czuło obawę przed pójściem na stadion. Kto wie, co może się wydarzyć?

Świeże tofu wróciło do sklepów. Ale Fang, zastępca kierownika luksusowej restauracji, nie ma powodów do radości. Normalnie znaczną część klienteli stanowią przedsiębiorcy, którzy tradycyjnie prowadzą interesy przy suto zastawionym stole. Jest pora obiadu, ale pełna złotych zdobień sala zapełniona jest jedynie w połowie. Na górze prywatne salki dla najbogatszych klientów – każda nosi nazwę jakiegoś miasta. Największa, z fontanną pośrodku wielkiego okrągłego stołu, to oczywiście Pekin. Ale od wielkiego Pekinu po niewielkie Makau – cisza i pustka.

– Przez tę olimpiadę tracimy co najmniej jedną trzecią klientów. Biznesmeni spoza Pekinu nie mogą przyjechać, a ci z Pekinu też nie mają zwykle co robić, bo wszystko zamarło – mówi prosto z mostu. A potem dodaje: – A ci, co mogliby przyjść, siedzą pozamykani w domu i oglądają te cholerne igrzyska.

Finał szabli mężczyzn. Nieznany dotąd szerzej we własnym kraju Chińczyk naprzeciw Francuza. – Zhonguo dui, jia you! – słychać na trybunach. Dosłownie: Gazu, reprezentacjo Chin! To jedyne hasło, jakiego używają chińscy kibice, by dopingować swych ulubieńców. Do znudzenia, żadnej odmiany. Nawet w konkurencji indywidualnej. Gazu, reprezentacjo Chin!Nie jest istotne kto i w jakiej konkurencji. Większość z nich i tak mało Chińczyków interesuje. Ważne jest, by pierwszy raz w historii igrzysk Chiny wygrały w klasyfikacji medalowej.

Atmosfera napięcia rozchodzi się niczym ból stawów. Dojechało wreszcie więcej kibiców z zagranicy, z twarzami wymalowanymi w ich barwy narodowe, w śmiesznych czapkach, w różnokolorowych koszulkach. A i miejscowi tłumnie zapełniają trybuny. Zhonguo dui, jia you!

Zadzwoniłem do Li Tonga i spytałem, jak mu się podobają igrzyska. – Jest wspaniale! Mamy 17 złotych medali, a Ameryka tylko dziesięć! – krzyczy w słuchawkę.

Przed wielkimi ekranami w całym mieście wreszcie gromadzą się tłumy. Oglądać tu można wyłącznie konkurencje z udziałem Chińczyków. Panuje wielkie patriotyczne uniesienie – choć bez nacjonalistycznego ferworu. Nie ma nienawiści do przeciwnika, raczej potrzeba radosnego wyrażenia dumy z własnej ojczyzny, podzielenia się tą dumą z przyjezdnymi. Radość i śpiew.

Pan X jak zwykle wiedział, co mówi. Z punktu widzenia partii igrzyska skończyły się w momencie otwarcia. Cała reszta to już tylko zbieranie tego, co zostało wcześniej starannie zasiane.

To była martwa strefa.

Przemarsz reprezentacji podczas ceremonii otwarcia trwał tak długo, że zorientowałem się, iż nie zdołam na czas nadać korespondencji, jeśli nie wyjdę przed końcem – zanim wielotysięczny tłum ruszy do wyjścia. Wyszedłem więc. Najważniejsze i tak udało mi się zobaczyć – pocieszałem się w duchu.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy