Królestwo Realu ma w herbie aż dziewięć Pucharów Europy, więcej niż jakikolwiek inny klub, i ciągnie się przez kilka kilometrów północnego Madrytu. Od stadionu Santiago Bernabeu, piłkarskiej archikatedry z wielką salą trofeów, po centrum treningowe w Valdebebas. Pomiędzy nimi stoi biurowiec, który właśnie został na nowo przyłączony do królestwa. Nie wygląda na jedno z najważniejszych miejsc futbolu. Nie ma nawet herbów Realu, tylko duży napis ACS. Adres: aleja Piusa XII 102, przeszkloną windą na dziesiąte piętro. Tam gdzie wstępu pilnuje Conchita, asystentka pracująca dla swojego szefa od lat.
To w gabinecie strzeżonym przez Conchitę wysłannicy z Mediolanu, na czele z Adriano Gallianim, namiestnikiem premiera Silvio Berlusconiego w jego klubie AC Milan, ustalili niedawno, że Brazylijczyk Kaka, najlepszy piłkarz świata w 2007 roku, przeprowadzi się do Realu za 67,2 mln euro. Niedługo potem w zaciszu biura zaczęła się kolejna operacja: jak rozłożyć na raty 94 mln euro, które trzeba zapłacić Manchesterowi United za Cristiano Ronaldo. Manchester już zgodził się sprzedać najlepszego piłkarza 2008 roku, ale chce całą kwotę od razu. Trzeba też jeszcze uzgodnić warunki kontraktu z Cristiano. Gdy umowy będą gotowe, padnie transferowy rekord świata. Poprzednie trzy też ustanowił Real: 75 mln euro za Zinedine’a Zidane’a w 2001, wspomniane 67,2 za Kakę, 61 za Luisa Figo w 2000. A drogi wszystkich tych rekordów wiodły przez gabinet na dziesiątym piętrze.
[srodtytul]Wróć, wszystko wybaczone[/srodtytul]
Litery ACS na biurowcu to skrót od Actividades de Construccion y Servicios, nazwy drugiej co do wielkości grupy budowlanej na świecie. Gospodarz dziesiątego piętra to Florentino Perez Rodriguez, prezes ACS, miliarder z rocznika 1947, szósty na liście najbogatszych Hiszpanów. Przyjaciel królów, premierów, szejków. Syn właściciela dwóch madryckich perfumerii. Były działacz samorządowy i polityk chadecji, który już w latach 80. wchodził do ministerialnych gabinetów bez zapowiadania się. Biznesmen, który budowlanego bankruta zamienił w imperium liczące dwa tysiące spółek. Człowiek, który wybetonował Hiszpanię wzdłuż i wszerz, tworząc szlaki nowych autostrad. Działacz piłkarski z opinią cudotwórcy, który potrafił nawet Barcelonie wyrwać jej najdroższy klejnot, Luisa Figo. Z zawodu inżynier drogowiec, od urodzenia kibic Realu, a od 1 czerwca z woli ludu i własnej nowy prezes klubu.
Prezes nowy-stary, bo rządził już od 2000 do 2006 roku. Wtedy przychodził do Realu, w którym był czar, romantyczna legenda i sukcesy na boisku, ale brakowało pieniędzy na przetrwanie, księgi klubu straszyły długami, a obiekty starością. Teraz pieniądze są, wszystko lśni, tylko z sukcesami i romantyzmem krucho. Nawet niedawne dwa tytuły mistrza Hiszpanii nie były żadną osłodą, bo zdobywała je drużyna bez stylu i właściwości, a tu styl jest wszystkim. Real ma zachwycać, a Real zanudzał. Stracił duszę, sprowadzając drogich, ale byle jakich najemników. Musiał znosić rządy działaczy nieudaczników, z których 14, w tym dwóch ostatnich prezesów, jest objętych dochodzeniem w sprawie korupcji i fałszerstw. A co gorsza, w tym samym czasie Barcelona, klub, który kibice Realu kochają nienawidzić, koronowała się na królową Europy, wygrywając Ligę Mistrzów. Przy dzisiejszej Sodomie i Gomorze w Realu sześć lat poprzednich rządów Pereza wydaje się kibicom idyllą. Czasem, gdy ich klub był miarą piękna w futbolu, co rok sprowadzał największe gwiazdy futbolu, nazywając ich galacticos. Gdy długi zamienił na zyski i został najbardziej dochodowym klubem świata, to co złe poszło w zapomnienie. Perezowi nie wszystko się udawało, odszedł ze stanowiska przed czasem, system galacticos rozsadziły pycha i samozadowolenie. Ale trzy lata to dość czasu na zagojenie kibicowskich ran. Wracaj, Florentino, wszystko wybaczone.