Przed wojną na Powiślu

Z zakrętu Dobrej wpadały pierwsze rowery wyścigu Berlin – Warszawa. Cóż za radość – prowadził Kiełbasa. Kładli się w zakręt, przyspieszając przed bliskim już finiszem na Dynasach.

Publikacja: 11.09.2010 01:01

Widok z balkonu miałem przedni. Na pierwszym planie wielkie kwitnące grusze, dalej czerwony budynek z żeliwnym napisem cyrylicą „BANIA” – to jeszcze carska łaźnia. Wyżej w przesmyku domów widać było Wisłę, parostatki pływające na Bielany, galary z jabłkami i barki pełne piasku jak u Gierymskiego.

Dynasy to słynny tor kolarski. Józef Węgrzyn, z którym miałem zaszczyt dzielić garderobę, miał niepospolite zdolności mimiczne. Wbrew pozorom te dwa fakty się łączą. Gdy Węgrzyn był w dobrym humorze, pokazywał mi następującą pantomimę: na Dynasy wjeżdża kolarz, zauważa na trybunach swoją dziewczynę, macha do niej – ta chwila dekoncentracji wystarcza, aby od bandy wyprzedził go konkurent. Przedwczesny triumf, zagrożenie zwycięstwa, wreszcie klęska były odegrane z precyzją „Króla Edypa”. Wspaniały spektakl dla mnie jednego. Przy tym finisz mistrz odgrywał stojąco, kolebiąc się na wyimaginowanych pedałach. Marcel Marceau mógłby mu buty czyścić.

A tu Kiełbasa wchodzi w zakręt. Z baru Pod Retmanem wypadają okrwawione zwłoki nieszczęsnego kibica. Głowa rozwalona butelką, krew sika. Słychać sygnał karetki. Niedziela nad Wisłą.

Dynasy miały też związek z łyżwiarstwem, a nawet z teatrem. Towarzystwo Cyklistów organizowało tam konkursy łyżwiarskie, na których młodzi i szczęśliwi posiadacze figurówek zdobywali medale. Kontakt z teatrem (Polskim) był raczej utylitarny – do ostatnich lat mieściły się w ocalałych fragmentach rotundy na Dynasach magazyny dekoracji.

Tadzio Fijewski „uważał mnie”, bo sam był z Powiśla. To on zaprowadził mnie do kina. Nazwał je „kinem nędza”, wstęp 5 groszy. Seans trwał pół godziny. Składał się z posklejanych byle jak, bez sensu, kawałków taśm. Ale się ruszało.

Dalej w prawo, patrząc z mojego balkonu, był wielki targ na Mariensztacie. „Tutaj za pół darmo wiatr od Wisły macie” – jak śpiewa mój uczeń Jerzy Połomski. Było tam wszystko

– karpie, zające, buty, zegarki. Słynne i osławione miejsce. W rynsztokach, w wodzie z mydlinami pływały łódki z papieru. Młodzież biegała na bosaka. Graliśmy w piłkę, ja jeden miałem buty.

Od czasów „Lalki” nic się nie zmieniło. Przy ulicy Kruczkowskiego stoi jeszcze ostatnia latarnia gazowa – taka sama, o jaką oparł się Rzecki po wyjściu z teatru i spytał samego siebie: „Do diabła, czyżbym się upił?... Ba! siedem kufli...”. Kolejne zdanie też nie straciło na aktualności: „Wrócił do domu, starając się iść jak najprościej, i teraz dopiero przekonał się, że warszawskie chodniki są nadzwyczaj nierówne”.

Plus Minus
AI nie zastąpi nauczycieli
Plus Minus
„Złotko”: Ludzie, których chciałabym zabić: wszyscy
Plus Minus
„Mistykę trzeba robić”: Nie dzieliła ich przepaść wieku
Plus Minus
„Civilization VII”: Podbijanie sąsiadów po raz siódmy
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Plus Minus
„Z przyczyn naturalnych”: Przedłużyć życie
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń