Pracownicy organizacji humanitarnych nie lubią, gdy używa się określenia „przemysł pomocowy", co jest w pełni zrozumiałe. Określenie to odziera bowiem ich pracę z nimbu działalności bezinteresownej, nakierowanej w pełni na ludzkie dobro i wyzbytej politycznych oraz finansowych motywacji. W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót: przemysł pomocowy to globalny moloch nastawiony na czerpanie pieniędzy z publicznych źródeł. Jak pisze Linda Polman, autorka głośnej książki „Karawany kryzysu", opisującej praktykę przemysłu pomocowego, na świecie istnieje obecnie ponad 37 tysięcy międzynarodowych organizacji pozarządowych. Na amerykańskim uniwersytecie Johna Hopkinsa obliczono, że gdyby wszystkie organizacje niosące pomoc stworzyły jeden kraj, to byłby on piątą co do wielkości siłą ekonomiczną na świecie.
Główny zarzut, jaki stawia Polman organizacjom pomocowym to ich programowy brak odpowiedzialności za to co robią. Nie chodzi tylko o brak przejrzystości w sprawach finansowych, ale o odrzucanie jakiejkolwiek odpowiedzialności za skutki akcji pomocowych. Po pierwsze, z roku na rok rośnie liczba „piratów humanitarnych": organizacji i osób indywidualnych, które np. z potrzeby serca leczą ludzi w buszu. Jako że tego typu „humanitaryści" działają głównie w krajach, gdzie władza jest słaba, nikt nie rozlicza ich ze stosowanych metod ani ich katastrofalnych skutków. Polman podaje mrożące krew w żyłach przykłady szpitali zakładanych przez lekarzy pozbawionych prawa wykonywania zawodu na Zachodzie.
Nakręcanie rynku niewolników
Historia ostatnich 50 lat uczy, że pomoc zagraniczna, i to zarówno humanitarna jak i rozwojowa przyczyniała się do utrzymywania dyktatur, przedłużania wojen, utrzymywania ludzi w nędzy i głodzie, doprowadzania tysięcy ludzi do śmierci. W najnowszej historii mamy co najmniej kilka przykładów sytuacji, w których organizacje pomocowe — świadomie, lub nie — brały udział w zbrodniach. W Etiopii podczas wojny domowej w latach 80. komunistyczne władze dokonały największego we współczesnej historii — obok Kambodży — programu przymusowych przesiedleń, w wyniku których zginęło bądź zmarło z głodu około 60 tys. ludzi. W programie tym wykorzystano organizacje pomocowe według następującego schematu: najpierw rząd głodzi ludzi, potem wzywa na pomoc Zachód i rozmieszcza obozy w strefach, z których, albo do których, chce przesiedlić swoich przeciwników politycznych. W Etiopii żywność z pomocy dzielona była między funkcjonariuszy systemu, a resztę sprzedawano na wolnym rynku.
Jedną z najbardziej haniebnych kart w historii organizacji pomocowych było ich zachowanie tuż po ludobójstwie w Rwandzie w 1994 roku, gdy wspólnota międzynarodowa faktycznie utrzymywała zamieszkałe przez milion ludzi obozy we wschodnim Zairze kierowane przez ludobójców z plemienia Hutu. Mimo, że wiadomo było, iż w obozach rządzą zbrodniarze, niemal wszystkie organizacje (w takich wypadkach organizacje pomocowe zlatują się w rejon kryzysu jak pszczoły do miodu) bezkrytycznie wspierały ich utrzymywanie. Organizacje pomocowe wiedzą, że np. wykupując czarnych niewolników w Sudanie (istnieje sporo chrześcijańskich grup zajmujących się tego typu działalnością) nakręcają rynek. Wiedzą i akceptują, że za każdym razem, gdy operują w rejonie działań wojennych (wojna w Sierra Leone jest tego najlepszym przykładem) przedłużają wojnę, a płacąc grupom zbrojnym podatek za możliwość udzielania pomocy i oddając im prawo do jej rozdzielania, praktycznie tracą nad nią kontrolę.
Najgorsze jest to, że większość pracowników organizacji pomocowych zapytana, czy tego praktyki mają miejsce, odpowie zgodnie z prawdą, że są one normą. Dlaczego zatem cały proceder trwa? Dlatego, że pomoc międzynarodowa jest biznesem opartym na konkurencji. W miejsce każdej organizacji, która wykazuje najmniejsze skrupuły i odchodzi z rynku pojawia się kilka następnych gotowych do udzielania pomocy za wszelką cenę — nawet za cenę życia ludzi, którym owa pomoc ma służyć. Nic dziwnego — przemysł pomocowy jest jedyna dziedziną gospodarki, w którym skuteczność liczy się wartością wydanych pieniędzy — to czy z sensem, czy bez, nie jest najważniejsze.