Mona, drobna 36-latka urodzona w miasteczku leżącym w delcie Nilu, służy w kilku kościołach koptyjskich w Kairze. – Nie mieszkam w monastyrze, nie jestem mniszką, ale nie mogę założyć rodziny, mieć dzieci – tłumaczy. Czyli jest koptyjską zakonnicą.
Nigdy nie miała okazji spotkać papieża Koptów, którym od listopada jest Tawadros II. – To może pojadę z panem – proponuje, gdy mówię, że chciałbym z nim przeprowadzić rozmowę.
Tawadros II jednoznacznie wsparł obalenie przez armię islamistycznego prezydenta Mohameda Mursiego. Na czas protestów i zamieszek wywołanych pozbawieniem władzy Mursiego i organizacji, z której się wywodzi – Bractwa Muzułmańskiego wyjechał ze stolicy do monastyru na pustyni, który zna znakomicie z okresu, gdy nie był jeszcze papieżem. Mona chciałaby głowę koptyjskiego Kościoła ortodoksyjnego poprosić o błogosławieństwo. To święty człowiek.
Ja chciałbym zapytać o polityczne zaangażowanie chrześcijan i lęk przed politycznym islamem.
Pojedziemy razem z Moną do Wadi Natrun, oazy, która jest czymś w rodzaju republiki mnichów koptyjskich w państwie muzułmańskim. Jest tam kilka monastyrów, najstarsze mury mają siedemnaście wieków.
– Co? Kierowca, z którym pojedziemy, jest muzułmaninem?– Mona nie może się uspokoić. Czy mi rozum odebrało, czy też mam złe intencje? Jak mogę ciągnąć muzułmanina do chrześcijańskiej enklawy? Dzwoni do doktora Emada, lekarza z Gizy, Kopta, o którym jej opowiadałem. Czy może mi zaufać? Lekarz, specjalista od leczenia otyłości, zapewnia, że tak.
Umawiamy się o świcie pod meczetem przy placu Ramzesa w Kairze (kilka dni później zebrały się tam tysiące zwolenników obalonego prezydenta; w wyniku starć z policją zginęło kilka osób). Tym razem Mona przygotowała niespodziankę dla mnie. Pojedzie z nami jeszcze jedna kobieta, która – choć Mona o tym nie mówi – ma być chyba kimś w rodzaju przyzwoitki.