Doskonale pamiętam ostatnią z nim rozmowę. Początek Adwentu, umawialiśmy się na kolejną rozmowę do książki, którą wówczas pisałem. – Wiesz, teraz mam masę pracy, spotkania, jasełka, nie wiem, czy wcisnę spotkanie – mówił mi wtedy, ale jednak je wcisnął. Tyle że wtedy mnie coś wyskoczyło i przełożyliśmy rozmowę na po Bożym Narodzeniu. Wtedy zabrakło już jednak czasu. Odszedł krótko po nich, zaskakując także swoich najbliższych.
– Wiedzieliśmy, że jest chory, ale chyba nikt się nie spodziewał, że to już ostatnie jego święta. Rozmawialiśmy przecież o planach na kilka miesięcy do przodu – mówi mi Małgorzata Urbanik, prezeska Fundacji Brata Alberta. – W ostatnie Boże Narodzenie był już w szpitalu, ale modliliśmy się i mieliśmy nadzieję, że wróci. Mieliśmy tyle planów – uzupełnia.
Na pogrzebie ks. Tadeusza w Radwanowicach niemal identyczne słowa wypowiedziała Anna Dymna, bliska współpracownica, ale i przyjaciółka. „Będę mówiła do Tadzika. Kochany Tadeuszu. Nasza ostatnia rozmowa przez telefon była bardzo optymistyczna i radosna. Śmiałeś się i żartowałeś, snuliśmy różne plany. Moje ostatnie zdanie do niego było: »Zdrowiej, Tadek, bo w lipcu jedziemy do Armenii«. A ty to skwitowałeś »Naprawdę? To się biorę w garść. Zbieram się, jedziemy, dobra?«” – wspominała.
Takich słów można było usłyszeć naprawdę wiele, również od najbliższej rodziny zmarłego kapłana. Był chory, ale do końca, do niemal ostatnich tygodni, w ruchu, w pędzie, wśród ludzi, których kochał i którym służył. Teraz zaś ten jego brak widać najlepiej.
Czytaj więcej
Słowa, słowa, słowa. Tak najkrócej można podsumować działania nowych władz Konferencji Episkopatu...