Jeśli miłość musi być sprawiedliwa, to na potrzeby tego wykładu może warto wyjaśnić, co to w ogóle znaczy być sprawiedliwym...
Sprawiedliwość to uczciwość, i to uczciwość do dna: trzeba być przejrzystym. Klerykom na wykładach mówiłam – o czym niedawno przypomniał mi stary już ksiądz, którego uczyłam – że mają być jak szyba w oknie, przez którą każdy człowiek zobaczy Boga. Nie mają wzroku zatrzymywać na sobie, bo jak to zrobią, to nie będą szybą, ale lustrem. A czym jest lustro? Widzisz w nim siebie i koniec. By być szybą, trzeba się wyzwolić z egocentryzmu, egoizmu i pychy, że ty jesteś coś wart. By być sprawiedliwym, trzeba szukać drogowskazów. Katolicy są o tyle uprzywilejowani, że te drogowskazy mają jednoznaczne. Wystarczy tylko ich słuchać. Dlatego świętość to po prostu posłuszeństwo, nic więcej.
A trzecia cecha miłości?
Miłość musi być wymagająca. Jeśli nie będziesz niczego od siebie wymagał, nie staniesz się ani altruistyczny, ani uczciwy, ani aktywny. Będziesz jedynie konsumować, bez produkowania czegokolwiek. Pytam często młodych ludzi, jakie są ich czyny, co dobrego dziś zrobili. A oni często nic nie robią dobrego.
Jak to nic?
Nic, jedynie robią sobie przyjemności, bo niczego sami od siebie nie wymagają. Raz chłopiec mi odpowiedział, że wyniósł śmieci mamie. A to mama ma monopol na śmieci, swoje śmieci pod poduszką? – spytałam. W domu są śmieci i rozumny człowiek co jakiś czas je wyrzuca, by nie zasyfiły mu mieszkania. To nie jest żaden dobry czyn, ale po prostu czyn racjonalny i potrzebny. Nic dobrego ludzie dziś nie robią... Ja wyrosłam w drużynie harcerskiej, gdzie koniecznym warunkiem każdego dnia był choć jeden dobry uczynek. Harcerstwo było najlepszą organizacją wychowawczą, jaka kiedykolwiek istniała. Niestety, nie wróciła po wojnie, ale naprawdę stworzyła wspaniałych ludzi. Większość moich kolegów oddała życie ojczyźnie. Wie pan, dlaczego w ogóle dostaliśmy życie? By umrzeć. Człowiek jest stworzony po to, żeby umrzeć. Chodzi tylko o to, by ta śmierć była szczęśliwym przejściem do domu Ojca. Młodym ludziom dziś stale trzeba przypominać, że wszyscy umrzemy, bo ludzie przestali myśleć o śmierci i stracili na tym.
Dlaczego?
Myśl o śmierci jest twórcza, daje impuls do życia. Mamy ograniczony czas i musimy z nim coś zrobić. Każdy z nas swoim własnym rozumem musi odnaleźć, kim jest, po co tu jest, po co żyje. Pan na przykład jest mężczyzną, Polakiem i katolikiem. Czy się to panu podoba, czy nie, jest pan nim. Może pan być dobrym mężczyzną albo nieludzkim. Dobrym patriotą albo zdrajcą. Może pan wierzyć, a może być – jak to się mówi – wierzącym, ale niepraktykującym. Ma pan trzy płaszczyzny do realizowania swojego życia i wszystkie może pan zniszczyć. I wszystkie ludzie niszczą... Można być wspaniałym człowiekiem, a można być homunkulusem. To od nas zależy, jak przeżyjemy swoje życie. A dopiero gdy na wszystkich tych płaszczyznach staniemy tam, gdzie nas zaplanował stwórca, dopiero wtedy będziemy umieć kochać. I wtedy nasza miłość będzie wieczna.
Każdy może kochać?
Tak, bo wszyscy ludzie mają dane, by zostać świętymi. Dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie tak bardzo marnują sobie życie. Karol Wojtyła uczył refleksji, mówił o świadomym dążeniu do świętości, czyli właśnie o szkole miłości. Święty człowiek to ten, który umie kochać, umie dawać, być uczciwym i wymagającym. Każdy może taki być, ale – co właśnie niezrozumiałe – większość o tym nawet nie myśli...
A da się ludzi tego nauczyć?
Otworzyłam Studium Teologii Rodziny w Krakowie, które zatwierdził jeszcze biskup Karol Wojtyła. Od lat uczę młodzież i tę młodzież obserwuję. Przeżyłam już bardzo wielu swoich studentów i pacjentów. Oni poumierali, ja żyję. W ich aktach mam życiorysy od początku do końca. Wiem, co robili, gdy byli młodzi; czym zniszczyli sobie życie; jak przebiegały ich małżeństwa i jak umarli. I muszę powiedzieć, że mam pewną satysfakcję: moi studenci z Instytutu Teologii Rodziny nie rozwodzą się i nie zabijają swoich dzieci. Czegoś więc nauczyli się przez te dwa lata studium.
A czego się tam uczyli?
Kim jest człowiek, co to znaczy osoba, co to męskość, kobiecość, przyjaźń, odpowiedzialność... To było wychowanie człowieka i jego duszy. Bo człowiek nie jest tylko ciałem, nie jest tylko psychiką. Człowiek ma ciało, psychikę i właśnie duszę. Jeśli któryś z tych elementów nie będzie rozwijany, to człowiek będzie... niedorozwinięty. I przychodzą do mnie tacy pacjenci: 30 lat na karku, rozumu jak u 12-latka, a charakteru mniej niż u przedszkolaka, bo o ich decyzjach decydują głównie kaprysy. Ciężkie mamy czasy... Ale nie narzekajmy na te czasy, ponieważ nie mamy innych. W tych mamy być święci i koniec. W każdej epoce, we wszystkich trudnościach, wszyscy ludzie mogą być święci. Na tym właśnie polega człowieczeństwo, tym się różnimy od zwierząt, że mamy wolność wyboru. Żyjemy w erze ogromnego postępu techniki, ale rozwój ludzi stanął w miejscu, a moralność wręcz zaczęła zanikać. A Jan Paweł II chciał, by ta technika służyła etyce, a człowiek dzięki niej rozwijał nie swoje ciało, nie swoją urodę czy mięśnie, tylko swoją duszę. A dusza się nie odzywa...
W jakim sensie?
Pytałam kiedyś młodego chłopaka, kiedy ostatni raz się spowiadał. On na to, że nawet nie pamięta. Nie pamiętał, bo to go nawet nie interesowało. Nie spowiadał się, bo nie czuł takiej potrzeby. A nie czuł potrzeby, bo dusza to nie jest żołądek, który wyrzuci trochę kwasów żołądkowych i zacznie boleć, by zwrócić na siebie uwagę. Duszy nie można czuć, o duszy trzeba wiedzieć. Twój rozum musi ci powiedzieć, że skoro jesteś, to ktoś cię stworzył; nie wykiełkowałeś z kamienia. Będziesz więc wierzył wtedy, jeśli użyjesz rozumu. Głupi nie może wierzyć. Jeśli nie wierzysz, to jest więc twoja wina, bo nie rozwijasz swojego rozumu.
Ale mało kto dziś dba o tę duszę. Młodzi wiedzą w ogóle, jak to robić?
Owszem, to jest poważny problem. Jeśli rodzice nie chodzą do kościoła, to młody człowiek może nie mieć szansy dowiedzieć się wielu rzeczy. Na tym polega właśnie kwestia odpowiedzialności. Dlatego to studium Karola Wojtyły nazywa się „Miłość i odpowiedzialność". Już ma pan wyłożony cały wykład, tylko to realizować.
Zrozumiałem tyle, że miłość w teorii nie istnieje, ale realizuje się w praktyce, poprzez czyny, tak?
Każdy z nas staje się taki, jakie są nasze czyny. Tak samo jest z miłością: bez uczynków jest martwa, po prostu nie ma jej. Proszę rozejrzeć się po pokoju: te stosy akt to archiwum moich pacjentów. Ja 65 lat zajmuję się ludzką miłością i wiem, że ludzie nie potrafią kochać. Po prostu nie kochają. A są na tyle zarozumiali, że uważają, że wszystko potrafią. Problem polega na tym, że najpierw trzeba być kimś, by mieć co dać drugiemu człowiekowi. Jan Paweł II mówił w Paryżu do młodzieży, że są dwie płaszczyzny, na których mężczyzna i kobieta powinni obcować: podziw i czułość. Ale trzeba umieć podziwiać i tak samo umieć dawać czułość. Tego właśnie trzeba się nauczyć.
W jaki sposób?
Przygotowując młodzież do miłości, Karol Wojtyła zabierał ją w góry i kazał podziwiać drzewa, kwiaty oraz stwórcę, który to wszystko stworzył. Trzeba zacząć od podziwu. A młodzi od czego zaczynają? Od konsumpcji powierzchownej przyjemności. Niczego nie podziwiają. Chcą, by to ich podziwiano. Owszem, bądźże podziwiany. Ale musisz być najpierw godny podziwu. To jest zadanie zrobienia z siebie... ideału. To jest to, co Ojciec Święty powiedział młodzieży w Toronto: Nie zadowalajcie się miernotą! Dążcie do ideału! Jeżeli nikt od was tego nie wymaga, sami wymagajcie tego od siebie. Ludzie jednak niczego nie wymagają od siebie, tylko dla siebie. I przegrywają życie. Bo nie można przeżyć życia, kochając tylko siebie.
Podsumowując, musimy nauczyć się kochać. A by umieć kochać, musimy umieć podziwiać i dawać czułość.
Przede wszystkim trzeba nauczyć się, co to jest przyjaźń. Miłość musi rodzić się na gruncie prawdziwej przyjaźni. Mężczyzna nie może brać sobie dziewczyny do łóżka, ale może jej służyć: być dla niej czułym, opiekować się nią, po prostu z nią się przyjaźnić. Przyjaźń rośnie we wspólnym dążeniu do dobra, czyli we wspólnej pracy. To nie jest patrzenie sobie w oczy, tylko twórcza droga przez życie, które jest nurtem: codziennie czeka nas coś innego. Każdy musi być odpowiedzialny za swoją młodość, swoje życie, rozwój, sumienie, rodzinę, parafię, ojczyznę i wreszcie – za całą ludzkość. Ale ludzkości nie dotkniesz, bo nie masz jak. Zatem odczytaj to, czego Pan Bóg chce bezpośrednio od ciebie. I to jest właśnie celem naszego życia: rozpoznać swoje zadanie i je spełniać.
Czyli każdy ma inne zadanie?
Przypomnijmy sobie „Przypowieść o talentach". Jeden służący dostał jeden talent, a inny pięć. Jak byłam młodą dziewczyną, myślałam, że to niesprawiedliwe. A potem się zorientowałam, że ten pierwszy, gdy zrealizuje jeden talent, to zrobi 100 proc. planu. A gdy ten drugi zrealizuje jeden, to jakby nic nie zrobił. Owszem, dano mu więcej, ale i więcej musi zrobić. Ta niesprawiedliwość jest zatem jedynie pozorna. Wolno Panu Bogu dać komuś jeden talent, a innemu pięć, a my musimy to po prostu przyjąć. Natomiast każdy musi żyć na miarę tego, co dostał. Ja kiedyś naprawdę byłam przekonana, że wszyscy ludzie chcą zostać święci! Takie miałam środowisko: dom, szkołę, takiego spowiednika. Przez dziesięć lat uczyłam się u urszulanek. Miałam te same koleżanki, nauczycielki, zresztą wszystkie na poziomie uniwersyteckim! Dopiero jak wybuchła wojna, dowiedziałam się, że ludzie mogą kraść, kłamać, cudzołożyć... Wojna pokazała mi nieludzką męskość, nieludzką kobiecość, i do dzisiaj to zresztą widzę. Ludzie się zdegradowali. Nie są już wspaniałymi tworami.
Dlatego dziś, nawet jeśli znajdzie się jedna osoba, która potrafi dawać, być uczciwa i wymagająca, to jej partner czy partnerka często nie potrafi już tak kochać...
Ale nikt nie potrafi! Nie ma człowieka, który umiałby kochać, bo miłości może być zawsze więcej; dusza nie ma granic. Człowiek rozumny musi szukać pomocy do realizacji swojej miłości. Tą pomocą jest sakrament małżeństwa, poprzez który Bóg sam pomaga ludziom.
Jednak czasem się mylimy i zawierzamy niewłaściwej osobie.
Nie ma osób, które są niewłaściwe z założenia. Cnoty trzeba trenować. Nikt od razu nie skacze na skoczni narciarskiej, najpierw trzeba trenować na oślej łączce. Znane są przecież wielkie nawrócenia, a wielcy święci często wcześniej byli wielkimi grzesznikami. Nie chodzi więc o to, że ktoś jest niewłaściwą osobą teraz, że ktoś teraz nie umie kochać... Niech się uczy! Rada nie jest taka, że jak dwoje osób nie możecie się dogadać, to powinni się rozejść. Nie: zmieńcie się, wychowajcie się do miłości!
Ale jak ta druga osoba nie chce się zmienić, nie chce uczyć się kochać? My dajemy z siebie wszystko, a ona nic.
Oczywiście, bywa, że jesteśmy okłamywani, a wszystkie czyny ludzkie mają skutki. Niestety, skutki złych czynów często spadają na ludzi niewinnych. Los człowieka to nie tylko to, co on sam robi, ale też to, co spada na niego z powodu innych ludzi. A deszcz pada na świętych i nieświętych tak samo. Cierpienie niewinnych jest największą Bożą tajemnicą. Nie można go zrozumieć, trzeba je po prostu przyjąć. To jest jak z cierpieniem Chrystusa na krzyżu.
Mamy nie starać się tych tajemnic zrozumieć?
Jan Paweł II mówił: zostawcie Bogu jego tajemnice. Gdyby człowiek mógł zrozumieć wszystkie Boże plany, byłby... Bogiem. Potrzebujemy więc furtki pokory, nie chciejmy wiedzieć wszystkiego. Już byłam dorosłą osobą, gdy zastanawiałam się jeszcze nad tą sceną z Księgi Rodzaju: dlaczego Pan Bóg nie pozwala ludziom zerwać owocu z Drzewa Poznania. Dał im rozum i nie pozwala im poznawać... Po latach pracy jako lekarz to rozumiem już bardzo dobrze. Po prostu chęć poznawania idzie tak daleko, że niszczy wszystko; człowiek nie ma żadnych hamulców. A musi mieć hamulce: hamulce odpowiedzialności za drugiego człowieka i za miłość. Nie możesz wszystkiego robić. Wolność to nie jest niezależność.
Co to znaczy?
Każdy jest zależny od swojego planu, rozumu i od przyjętego przez ciebie systemu wartości. Jeśli przyjąłeś 10 przykazań, to nie jesteś wolny. Nie wolno ci kłamać, kraść, cudzołożyć ani zabijać. I sam o tym zdecydowałeś. Siebie zdradzasz, jeśli postępujesz inaczej. Musisz zachować się tak, jak wynika z faktu, że jesteś dzieckiem Boga stworzonym do nieba. Nie jesteś byle jakim stworzeniem. Trzeba odnaleźć wymiar człowieka. Matka Teresa z Kalkuty mówiła o człowieku, że jest najcenniejszy, jakby był ze złota. Nawet gdy leżysz w kałuży błota, to pamiętaj: nie jesteś błotem, jesteś złotem. Trzeba po prostu cię wyjąć i oczyścić.
Ile pani już żyje w małżeństwie?
W tym roku minęło nam 68 lat. My wiemy, że całe życie trzeba uczyć się kochać. Gdy ludzie, zamiast realizować miłość, jedynie ją deklarują, to niszczą siebie samych, bo człowiek rozwija się wyłącznie poprzez miłość. Realizując miłość, zostajemy obdarowani pewną intuicją. Człowiek kochający umie dawać i wie, co dawać kochanej osobie, bo ją zna. Miłość więc domaga się poznania. My się cały czas poznajemy. Ale patrząc na innych, to szkoda tej zagubionej ludzkości... A lokalnie to jestem patriotką: szkoda mi więc Polaków, szkoda, że nasz naród wymiera...
—rozmawiał Michał Płociński
Wanda Półtawska, ur. w 1921 r., jest doktorem nauk medycznych, psychiatrą, działaczką pro-life, harcerką. Była bliską przyjaciółką Jana Pawła II, obecną przy jego śmierci. Podczas II wojny światowej więziona w niemieckim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück, gdzie stała się ofiarą różnych eksperymentów pseudomedycznych. Uczestniczyła w pracach Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Całe życie poświęciła poradnictwu małżeńskiemu i rodzinnemu. W 1967 zorganizowała Instytut Teologii Rodziny przy Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i kierowała nim przez 33 lata, pełniąc funkcję profesora. Przez dziesięć lat była radną Krakowa. Jest żoną profesora filozofii Andrzeja Półtawskiego. Autorka licznych publikacji, w zeszłym roku wydała książkę „Uczcie się kochać".
Wywiad za zgodą rozmówczyni zamieszczamy w wersji nieautoryzowanej. Dr Półtawska uznała go za nienadający się do publikacji. Redakcja „Plusa Minusa" pozwala sobie nie zgodzić się z tą opinią
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95