Brytyjczyk Guy Ritchie zrealizował w karierze wiele filmów w stylu, co tu dużo mówić, samego Guya Ritchiego. Od „Porachunków” (1998) i „Przekrętu” (2000) aż po „Sherlocka Holmesa” (2009) i „Dżentelmenów” (2019) często buduje swe filmy na przeładowanej informacjami i dowcipem anegdocie oraz równie przekombinowanej warstwie wizualnej. Teraz postanowił zrobić „Przymierze” – kino, które w niewielkim stopniu budzi skojarzenia z jego wcześniejszymi projektami. I choć jest to bodaj najbardziej osobliwy obraz w karierze reżysera, to na paradoks zakrawa fakt, iż w oryginale nadano mu tytuł „Guy Ritchie’s The Covenant”, który wszak tylko wzmacnia instancję autorską. Tak czy inaczej, film Guya Ritchiego, który najmniej przypomina jakikolwiek poprzedni utwór Guya Ritchiego, może być jego najlepszym dziełem lub przynajmniej powiewem świeżości w nieco już zatęchłym portfolio twórcy.