Spraw abym miała dzieci, inaczej umrę” – wykrzykuje w Księdze Rodzaju Rachela do swojego męża. I ten krzyk pozostaje wciąż w mocy, pomimo upływu tysiącleci. Nie dobywa się on ze splotu społecznych zależności, kulturowych przesądów i kontekstów, tylko z wnętrza ciała. Z piersi, które chcą być ssane, łona pragnącego być wypełnionym, całego ciała domagającego się bólu i ekstazy rodzenia. Rachela nie chce mieć dzieci, dlatego że inne je mają. Czy po to, żeby potwierdzić swój status w grupie społecznej. To nie jest element jej planu na życie, takiego akurat w tamtych okolicznościach, dzisiaj przybierającego zapewne zupełnie inny kształt. Nie mówi, że chce, wydaje jej się, że jest gotowa, ma taką potrzebę, tylko łapie Jakuba za fraki i stawia mu warunek – masz sprawić, żebym miała dzieci, bo inaczej mnie nie będzie. Podniosła wtedy głos czy wysyczała – tak jak to potrafią robić tylko kobiety – te słowa, że zabrzmiały w uszach jej męża jeszcze głośniej, niż gdyby zdarła gardło. Tak czy inaczej Jakub zrozumiał, że ma tu do czynienia z jedną z tych sił, z którymi nie wolno się spierać. Że to błaganie jest rozkazem. On, który walczył nad brzegiem strumienia z Aniołem, usłuchał potulnie swojej żony.