W przeddzień koronacji Karola III na króla Wielkiej Brytanii, spytany, czy wybieram się na uroczystość, odpowiadam: „Raczej nie”. To żart oczywiście, bo nikt mnie nie zaprosił. Tyle że zaproszenie wcale nie jest potrzebne. Miliony ludzi na całym świecie, fani Windsorów, kupują bilety i pędzą do Albionu, by dotknąć palcem legendy, pooddychać tym samym powietrzem czy obcować z tym wydarzeniem choćby z perspektywy londyńskiej ulicy.
Nie odmawiam im pewnej racji, choć nie wiem, czy do końca rozumieją, iż są doskonałym produktem popkultury, wychowanym na serialach, angielskim gadżeciarstwie, tandetnej mitologii. Czy przyszłoby im do głowy podobne szaleństwo przy okazji koronacji następców króla Norwegii Haralda V czy Szwecji Karola Gustawa? Wielu z nich nie ma pewnie pojęcia nie tylko o tym, jak na imię mają głowy koronowane, a nawet gdzie leżą oba skandynawskie kraje. Nie przeszkadza im to oczywiście wiwatować na ulicach brytyjskiej stolicy z papierowymi flagami Zjednoczonego Królestwa.
Czytaj więcej
W Kijowie cały czas się uważa, że ukraińskie przywileje są na wieczność.
Proszę czytelnika o wybaczenie tej szczypty sarkazmu, ale od lat drażni mnie neoimperialny celebrytyzm Windsorów. O ile miałem, jak większość z nas, szacunek dla osoby i roli Elżbiety II, o tyle cała kołomyja z postaciami takimi jak Sara Ferguson, ks. Andrzej, z matko-boskością Diany Spencer czy przyprawianiem rogów Karolowi i Kamili, irytowały mnie do szpiku kości. Teraz serial w nowej odsłonie ma kolejnych szwarccharakterów. Iście biblijny syn marnotrawny Harry i piekielna Meghan, przy której nawet Cruella De Mon ma więcej ludzkich cech. Albo odwrotnie; niesłusznie odsunięty od dworu czuły książę i ofiara rasistowskich uprzedzeń w tych samych osobach. Najogólniej: straszna nuda, coś jak tysiąc dwieście osiemdziesiąty pierwszy odcinek serialu „Klan”, o ile wciąż jest jeszcze na antenie. Osobiście nic o tym nie wiem.
Ale tyle sarkazmu. Mam świadomość siły popkultury i nie zamierzam z nią się spierać; jedyne, co mogę, to się od niej honorowo zdystansować. Nie włączę telewizora, nie będę oglądać transmisji, nie wyślę Karolowi III kartki pocztowej z życzeniami. A może powinienem? Bo kiedy obedrze się kwestię koronacji monarchy z całej celebry, spojrzy na Albion na poważnie, trudno nie mieć wrażenia, że dynastia, a może nawet jej ukoronowany przedstawiciel, jest nie tylko symbolem, ale i spoiwem całego porządku społecznego na Wyspach. Jego osoba to dowód historycznej ciągłości i tożsamości państwa, gwarancja tradycji, emocjonalny strażnik jedności. Można wręcz zadać pytanie, czy Wielka Brytania byłaby wciąż sobą, gdyby nie Windsorowie.