Gdy 11 grudnia mijało pięć lat, odkąd Mateusz Morawiecki został premierem, fety nie było. Wszyscy mają świadomość, w jak trudnej sytuacji jest dziś szef rządu. Dopiero co już nie tylko zagończycy z Solidarnej Polski, ale też politycy z twardego jądra partii rządzącej przypuścili na niego atak. Jarosław Kaczyński podtrzymał jego formalną pozycję, ale bronił go miękko i warunkowo. Morawiecki stracił najbliższych współpracowników: szefa kancelarii Michała Dworczyka i ministra do spraw europejskich Konrada Szymańskiego. Następca Dworczyka, starszy o 20 lat od poprzednika były marszałek Sejmu Marek Kuchciński, nie jest po to, aby pomagać Morawieckiemu w sprawniejszym rządzeniu, lecz po to, aby patrzeć mu na ręce i o wszystkim informować prezesa. Trudno skądinąd o lepszy przykład triumfu logiki partyjnej nad państwową.