Plus Minus: Od trzydziestu lat obserwuje pan Ukrainę, a ostatnio tam pan mieszka. Jak się żyje w kraju ogarniętym wojną?
Wojnę widać i czuć wszędzie. Syreny przeciwlotnicze wyją na terenie całego kraju. Rakiety nadlatują z różnych kierunków – z Białorusi, z Krymu, z Morza Kaspijskiego, z terenów przygranicznych Federacji Rosyjskiej. Mieszkam we Lwowie, zatem dolot tych rakiet trwa od 5 do 15 minut, jeżeli zostały wystrzelone z Białorusi i do ok. 40 minut, gdy wystrzelono je z Morza Kaspijskiego. Takich alarmów zdarza się pięć, sześć dziennie. W Kijowie, gdzie też przebywałem, alarmy przeciwlotnicze były jeszcze częstsze. W pierwszym miesiącu, gdy front był pod samą stolicą, kanonada była słyszana przez cały dzień i całą noc. Poza tym we Lwowie jest masa uchodźców, ludzie się przemieszczają, brakuje pracy. Z Ukrainy wyjechało 6,7 mln ludzi. Połowa z nich wróciła. Z kolei uchodźców wewnętrznych jest ok. 7,5 mln. Mamy do czynienia z wielką wędrówką, w przeważającej większości kobiet, dzieci i osób starszych, których życie zostało wywrócone do góry nogami.