Tuż po tegorocznym Euro wydawało się, że wybory prezesa PZPN 28 października będą plebiscytem poparcia dla Zbigniewa Bońka, choć legendarny piłkarz wielokrotnie mówił, że nie podoba mu się to, iż pozycja szefa związku zależy zawsze od wyników reprezentacji. Jeszcze we Francji w trakcie turnieju powiedział „Rzeczpospolitej": – Wolę być oceniamy przez pryzmat ośrodków szkolenia młodzieży, które otwieramy, nowej szkoły trenerów, nowych lig, tego, jak wygląda dziś PZPN. Zresztą, o drugiej kadencji na razie nie myślę, nie interesuje mnie to. Zobaczymy, czy środowisko będzie mnie chciało.
Po sukcesie, jakim był awans do ćwierćfinału, wśród komentarzy wychwalających reprezentację pojawiły się i takie, że drużyna Nawałki zapewniła Bońkowi drugą kadencję na fotelu prezesa PZPN. Opozycja wydawała się rozproszona i niezorganizowana, sądzono, że nawet nie wystawi kontrkandydata i będzie jak w „Rejsie" Marka Piwowskiego – „aplauz i zaakceptowanie".
Konkurent jednak się pojawił i chociaż Józefa Wojciechowskiego trudno traktować bardzo poważnie po tym, jakie zostawił wrażenie z czasów, gdy był właścicielem Polonii Warszawa, to dobrze dla polskiej piłki, że ktokolwiek zdecydował się z Bońkiem rywalizować. Można było mieć nadzieję, że w mediach odbędzie się dyskusja o programach obu kandydatów, debata o futbolu i jego przyszłości.
Ani mesjasz, ani grabarz
Niestety nic takiego nie miało miejsca. Media zaprzyjaźnione z Bońkiem przeprowadziły natychmiastowy atak na Wojciechowskiego, prześcigając się w tym, kto bardziej go obrzydzi. Wciąż powtarzano, że to kandydat śmieszny, ale strach, jaki zapanował w obozie szefa PZPN, był zastanawiający. Wiadomo – Wojciechowski, właściciel jednej z największych polskich firm deweloperskich JW Construction, kojarzy się jednoznacznie: z grubymi pieniędzmi. A te, szczególnie w tak zepsutym środowisku jak piłkarskie, mogą wszystko.
Boniek nie jest mesjaszem polskiego futbolu, jak starają się go przedstawiać przychylni mu dziennikarze. Nie jest też jednak grabarzem, człowiekiem, który nie ma prawa nim rządzić i który przede wszystkim dba o własne interesy. Tak z kolei Bońka widzą opozycjoniści. Prawda jak zwykle leży pośrodku. Kadencja Bońka upłynęła głównie na wybielaniu wizerunku PZPN, bardzo skutecznym i dobrze przeprowadzonym. Trzeba też jasno powiedzieć, że choć nie okazał się wizjonerem, prezesem jest znacznie lepszym, niż był jego poprzednik Grzegorz Lato (o co akurat nietrudno). Tak naprawdę na drugą kadencję Boniek zasłużył – z zastrzeżeniem, że po odświeżeniu fasady przyjdzie czas na reformy.