Donald Trump wygrał przede wszystkim głosami białych mężczyzn, w dużej mierze zdeklasowanych robotników lub potomków hutników, mechaników i górników w wielkoprzemysłowych kiedyś ośrodkach.Trumpa wyniósł więc do władzy proletariat, a w najgorszym wypadku lumpenproletariat. Ponieważ jednak świat już od dłuższego czasu stanął na głowie, nie słychać zachwytów lewicowców, socjalistów, marksistów czy nawet anarchistów. Przeciwnie, rwą oni sobie włosy z głowy, płaczą i zapowiadają koniec świata. A przecież to Marks i jego następcy przepowiadali, że robotnicy (a właściwie klasa robotnicza) przebudzi się kiedyś i zrzuci jarzmo kapitalistów.
Trump odwoływał się w swoich przedwyborczych przemówieniach właśnie do takiej wizji. Bankierzy, przemysłowcy i politycy, którzy oszukują robotników amerykańskich, zamykając fabryki i przenosząc je do Chin, zostaną wygnani z tego bagna, które stworzyły elity polityczne. Trump sprowadzi na nowo przemysł do USA, a Latynoamerykanów, którzy zabierają pracę robotnikom amerykańskim, czyli łamistrajków – wyrzuci z powrotem przez mur do Meksyku.
Oczywiście, klasyczni marksiści mogą odpowiedzieć, że ci zdeklasowani robotnicy to nie proletariat, ale lumpenproletariat. Proszę bardzo, więc niech brawa Trumpowi biją anarchiści, zwolennicy Michała Bakunina, który polemizował z Marksem, twierdząc, że proletariat za bardzo jest częścią istniejących struktur, by mógł być rewolucyjny, i cała nadzieja w lumpenproletariacie i chłopstwie, które ma tradycję i potrzebę buntu! Lumpenproletariatem byli dla Bakunina bezrobotni, zubożałe masy, ludzie z marginesu społecznego, którzy z trudem trzymają się na powierzchni, wykluczeni, a nawet złodziejaszki. Paradoks polega na tym, że szlochająca lewica tak właśnie opisuje wyborców Trumpa, ale odwraca się do nich plecami.
Czytaj więcej: