Kiedy umiera 86-latek, w epitafiach i w prowadzonych półgłosem rozmowach mowa jest raczej o „głębokim smutku" niż o rozpaczy. Nikt nie spazmuje, nikt nie wygraża pięścią niebu: we wspomnieniach pada zwykle fraza „świadek wieku", wśród zapamiętanych kolorów pojawiają się szkarłat i złoto orderów, biel lampionów, pastelowe beciki wnucząt: łatwo o pogodzenie się z nieuchronnością.
Ale tamten listopad sprzed 100 lat – a możemy śledzić to, co działo się 30 listopada 1916 roku klatka po klatce, dzięki dyskretnym, a wszechobecnym reporterom kroniki filmowej firmy Pathé – pozostanie skąpany w czerni, jakby przed chwilą w całym Wiedniu wybuchły sadze. Sześć karych koni ciągnie smolisty karawan, na którego narożnikach zasiadło czterech Pompfünebrerów, całych na czarno. Czarne pierogi na ich głowach, dziedzictwo wojen napoleońskich, przybrane są kruczymi i farbowanymi na czarno perliczymi piórami.