O fenomenie „Ucha Prezesa" mówią dziś niemal wszyscy korzystający z internetu Polacy. Najnowsze dzieło Roberta Górskiego i jego zespołu okazało się inteligentną, świetną warsztatowo, odważną, choć miejscami (jak to w takich przypadkach bywa) dość ostrą polityczną satyrą, która – emitowana tylko w internecie – przyciągnęła uwagę i wywołała uśmiech u milionów rodaków.
Warto na fenomen „Ucha..." spojrzeć także nieco szerzej. Uśmiechając się zatem (lub lekko krzywiąc) z politycznego dowcipu Roberta Górskiego i jego zespołu, warto jeszcze się raz zastanowić nad fenomenem humoru politycznego, a szczególnie nad tym, kiedy i komu polityczny humor i polityczna satyra w polityce mogą pomóc, a kiedy zaszkodzić. Zwłaszcza w czasach, gdy w Polsce, w Europie i na świecie politycznie do śmiechu nam coraz mniej.
Z czego się śmiejemy?
Rozmowy tej nie sposób chyba nie zacząć od pytania: Z czego się śmiejemy? Oczywiście, głównie z samych siebie. Dobry humor, a zwłaszcza mądra satyra, jest inteligentnie ustawionym zwierciadłem, które może pomóc każdemu – także politykowi – w życzliwym spotkaniu się z samym sobą. Z własnymi złudzeniami, ale również przywarami i słabościami.
Na ogół – również w polityce – śmieszy nas przesada, maniera, pomieszanie gatunków, zakończenie niepasujące do początku historii czy podobieństwo rzeczy z założenia zupełnie od siebie różnych. Jednym słowem, wszelkie pomyłki, niedorzeczności, a czasem i absurdy, bez których trudno sobie wyobrazić nasze życie. Dobra satyra, ze swą ironią, parodią, inteligentną aluzją czy przewrotną puentą, pozwala cały ten specyficzny „urok" naszego – także politycznego – świata nie tylko dostrzec, ale też w jakimś sensie oswoić. Czasem go polubić, a czasem się od niego odgrodzić.
Dlatego właśnie ta sama dobra polityczna satyra bywa czasem jednocześnie: dla jednych sposobem oswojenia u lubianego polityka jego potknięć, wpadek czy zbędnej pozy, dla innych zaś odwrotnie, jeszcze jednym sposobem potwierdzania do niego niechęci i dystansu. Tu być może właśnie tkwi fenomen wielkiej popularności zarówno „Ucha..." (a wcześniej „Posiedzeń rządu"), które z jednakowym rozbawieniem (choć różnymi zapewne politycznymi emocjami) oglądać mogli zarówno zwolennicy PiS, jak i PO, a także „Polskiego zoo", które w na początku 90. bawić mogło zarówno zwolenników jak i krytyków ówczesnej postsolidarnościowej władzy.