Nikt nie wie, czy ich małżeństwo przetrwa, nikt nie wie, jak dalej potoczą się ich losy, szczególnie że ich dramat do pewnego stopnia jest publiczny, znany, szeroko dyskutowany. W takiej sytuacji dobrze jest milczeć, uszanować dramat pary, a zająć się poszukiwaniem sprawców czy – szerzej – dyskusją na temat tego, w jaki sposób należy ich ukarać i co zrobić, by w przyszłości uniknąć tego rodzaju sytuacji.
Liberalna lewica nie jest jednak, i to nie tylko w Polsce, zdolna do takiego myślenia. Dla niej ta sprawa jest na tyle niewygodna ideowo, tak trudna do sensownego przedstawienia czy wytłumaczenia, że nie ma ona nic wspólnego z nieograniczoną imigracją, że trzeba ją zasłonić innymi tematami. I to się robi. Najłatwiej skierować debatę na temat całkowicie zastępczy, na przykład dotyczący dostępności tzw. pigułki dzień po dla zgwałconej Polki. Nic nie wiadomo o tym, bo o nią prosiła, nikt nie wspominał o tym, że ma być ona jej podana albo odmówiona. Temat nie istniał w realnej debacie. A jednak od samego początku, niemal kilkanaście godzin po pierwszych informacjach na temat tego, co wydarzyło się w Rimini, na moim koncie na Facebooku i Twitterze zaczęły się pojawiać pytania o to, czy kobieta ta powinna otrzymać pigułkę dzień po czy też nie. A gdy dyskretnie milczałem, nacisk się zwiększał.
Ciekawe, że pytania te zadawały te same osoby, które wcześniej dostały niesłychanej histerii, gdy wiceminister Patryk Jaki zasugerował, że gwałcicielom należy się kara śmierci. Na to ich zgody nie było, sama taka sugestia wywoływała w nich wściekłość. Co innego, gdy mówimy o karze śmierci dla niewinnego dziecka (bo przecież dyskusja o pigułce wczesnoporonnej jest tylko wstępem do dalszej dyskusji o aborcji w takiej sytuacji). Ta jest nie tylko dopuszczalna, ale wręcz nakazana. W ten sposób zwolennicy lewicy ujawniają swoją logikę. Ich zdaniem zabijać można i trzeba najsłabszych (choć wszystkie badania wykazują, że aborcja w niczym nie pomaga zgwałconej kobiecie, a jedynie jej szkodzi), silnych zaś – w tym gwałcicieli – trzeba bronić. Na karę śmierci trzeba skazywać niewinnych, na karę cierpienia ofiary, a sprawców chronić przed odpowiedzialnością. Straszliwa to logika, ale doskonale ukazująca istotę myślenia aborcjonistów.
Ale to nie koniec tej historii. Gdy aborcyjnym zagończykom nie udało się nakłonić żadnego z aktywnych polemistów do jasnego wyłożenia nauczania Kościoła (a to jest jasne: każde życie trzeba chronić), postanowili sfabrykować argumenty, posługując się fałszywym kontem twitterowym ks. prof. Dariusza Oko. To na nim (a duchowny ten akurat na Twitterze aktywny nie jest) umieszczony został wpis, który sugerował, że najważniejszą sprawą jest obecnie uniemożliwienie kobiecie przyjęcia pigułki dzień po. I na podstawie tego fake newsa wyprodukowano kilkanaście depesz (w tym na portalach tygodników „Wprost" i „Newsweek"), w których aż roiło się od słów „bezczelność", „przekroczenie granic", „skandaliczne". Gdy zaś okazało się, że to zwykła ściema, i że nawet Twitter usunął fałszywe konto (co wcale nie jest takie proste, czego mam dobitny dowód, starając się od kilku tygodni o usunięcie fałszywego konta, w którym ktoś podszywa się pod moją żonę), to wprawdzie depesze zniknęły (niektóre niemal 24 godz. później), ale nikt nawet nie próbował przeprosić ks. Oko czy wyjaśnić czytelnikom, że zostali wprowadzeni w błąd. Sprawy jakby nie było, choć smród został.
I aż trudno nie zadać pytania, czy w całej tej sztucznie dętej, wyssanej z brudnego palca dziennikarzy sprawie nie chodziło tylko o to, by odwrócić uwagę od sprawców okrutnego gwałtu i pytania o to, kto za niego ponosi odpowiedzialność polityczną i moralną. A przy okazji o to, by obrzydzić obrońców życia. Jeśli coś jest bezczelnością i przekraczaniem granic, to właśnie takie działania.