Pozbywanie się znajomych na Facebooku. Sztuka czy codzienność

Za dużo postów o dzieciach, spożywanych posiłkach czy zwykła irytacja pod wpływem chwili – to typowe powody wyrzucenia kogoś z grona znajomych na Facebooku. Zjawisko przyspieszyło po ostatnich wyborach. Światopogląd internetowych przyjaciół zaczął mieć znaczenie.

Publikacja: 27.10.2017 01:00

Pozbywanie się znajomych na Facebooku. Sztuka czy codzienność

Foto: Getty Images

Anna i Edyta to kobiety dojrzałe, świadome swojej przeszłości i z jasną wizją przyszłości. Poznały się parę lat temu, przypadkiem. Aktywistyczne ścieżki zawiodły je do tej samej grupy na Facebooku, strony fundacji działającej na rzecz zwierząt. Zetknęły się tam przy okazji interwencji w sprawie psa, skrzywdzonego przez los (czy raczej ludzi), znajomość szybko przeniosły na płaszczyznę offline, gdzie standardem stały się długie rozmowy telefoniczne, babskie spotkania przy winie, pogaduszki, już nie tylko o psach, ale facetach, rodzinie. No o życiu, po prostu.

W tych rozmowach, spotkaniach, interwencjach trwałyby być może do dzisiaj, gdyby nie ostatnie wybory parlamentarne. Przejęcie władzy w kraju przez Prawo i Sprawiedliwość jedna przyjęła z aprobatą i ulgą, druga z niesmakiem i przerażeniem, czemu wyraz niejednokrotnie dawały później w swojej facebookowej aktywności. Skutkiem tego właśnie 25 października 2015 roku, czyli dzień wyborów, należy uznać za początek końca ich znajomości. Parę miesięcy później ta zniesmaczona tę zadowoloną z grona swoich znajomych na Facebooku paroma kliknięciami bowiem wykluczyła.

Historia Anny i Edyty nie jest wyjątkowa. Przeciwnie, któregokolwiek z użytkowników Facebooka zagadnąć, zaraz się okaże, że usuwanie znajomych z serwisu to dla nich nie pierwszyzna. Sprawa jest na tyle poważna, że doczekała się licznych wpisów na blogach, artykułów w popularnych serwisach, instrukcji na YouTubie, a nawet badań naukowych i prawomocnego wyroku.

Dzieci, lans i informacje

Upublicznianie treści błahych, niestosownych, związanych z polityką lub religią, rasistowskich lub seksistowskich – to główne powody wyrzucania z Facebooka według Christophera Sibony, doktoranta University of Colorado w Denver. Takie wnioski wysnuł przynajmniej z odpowiedzi 1137 osób, które przepytał w 2011 roku. W kolejnym badaniu, przeprowadzonym w 2014 roku, Sibona skupił się z kolei na grupach podwyższonego ryzyka – i wyszło na to, że najbardziej zagrożeni są znajomi ze szkoły, pracy i znajomi znajomych.

W odpowiedzi na post, który zamieściłam na swojej facebookowej tablicy z pytaniem o towarzyskie roszady, otrzymuję kilka zwięzłych odpowiedzi. Na przykład taką: „wywaliłam z fejsa około 50 osób, niektórych za poglądy polityczne, innych za to, że jak wrzucałam zwierza z prośbą o pomoc, to dostaję info: «nie spamuj». A jeszcze innych za to, że widzieliśmy się ostatni raz w przedszkolu i nie znam tak naprawdę człowieka". Albo: „kuzyna wyj...łam, bo mnie wkur...ł swoimi postami o PO. I jeszcze ostatnio laskę, która udostępniała jakieś prostackie filmiki, ale nie znałam jej osobiście". Oraz: „wkur...ją mnie młode matki, których jedynym osiągnięciem w życiu jest urodzenie dziecka (o ile facet lub kobieta nie są bezpłodni, to trudność w tym żadna) i wstawiają codziennie fotki Brajanka. Dlatego kasowałem profile ludzi, którzy nadmiernie zasypywali mnie zdjęciami ich dzieciaków".

Na rozmowę offline umawiam się z sześcioma innymi osobami.

Jan (36 lat, 2089 znajomych) traktuje Facebooka jako narzędzie wizerunkowe i służące do komunikowania się, co oznacza przede wszystkim, że chwali się za jego pośrednictwem sukcesami i sprawdza nowo poznane osoby.

Mariusz (31 lat, 844 znajomych) Facebooka założył „w porównaniu do znajomych stosunkowo późno", bo w 2011 roku. Wcześniej był dla niego zbyt mainstreamowy, przełamał się, gdy odkrył, że można się za jego pośrednictwem pochwalić swoją pracą (jest artystą malarzem), podłapać nowe kontakty, podpatrzeć, co inni tworzą, podsłuchać, co w świecie artystycznym piszczy. Z sentymentem wspomina: – Wtedy ludzie wrzucali mało treści, ale były one istotne, teraz to jest miazga, niesamowity przemiał informacji. Raz dziennie go przeglądam, a korzystam właściwie tylko z Messengera, żeby kontaktować się ze znajomymi. No i plusem jest to, że niektóre niszowe wydarzenia artystyczne nie mogłyby zaistnieć bez Facebooka, bo jako imprezy non profit bez poczty pantoflowej nie przyciągnęłyby prawie nikogo.

Ewie (31 lat, 325 znajomych) media społecznościowe są potrzebne przede wszystkim po to, żeby mieć kontakt z ludźmi, z którymi i tak już go nie ma na żywo. Mówi: – Mam wrażenie, że na Facebooku można się w pewnym sensie przysiąść do znajomych nawet na cały dzień, odzywając się co kilka godzin, omawiając bieżące sprawy. To jakoś zabija moje poczucie samotności, szczególnie w tak dużym mieście jak Warszawa, gdzie wszyscy się spieszą i spotkanie na żywo jest trudniejsze. Na Facebooku jest łatwiej, bo wszyscy są tam prawie przez cały czas. Na pewno jest to zubożenie kontaktów, ale gdy jestem smutna lub przygnębiona, mogę napisać do kogoś i mi od razu odpowie, to jest rodzaj ulgi, pozwalającej przeczekać do momentu, aż będziemy mogli spotkać się na żywo.

Druga Ewa (32 lata, 220 znajomych) też założyła Facebooka po to, by pogadać ze znajomymi, a ponadto w celach informacyjnych, bo jej zdaniem można się tam „ciekawych rzeczy dowiedzieć". – Przede wszystkim dowiaduję się, co się dzieje na świecie. Zamiast wchodzić na różne strony newsowe zaglądam na Facebooka, tam już mam wstępną selekcję ważnych wiadomości.

Z kolei Krzysztof (42 lata, 780 znajomych) sam sobie czasami zadaje pytanie, po co mu Facebook. Głównie wtedy, gdy czuje, że życie online zabiera mu czas, który powinien poświęcić na „coś bardziej produktywnego". – Ale zawsze tłumaczę się tym, że jest mi potrzebny w pracy, także do kontaktu z ludźmi, z którymi nie widuję się na co dzień. Mam dosyć fajną sieć znajomych, udostępniają ciekawe treści, które rzadko przedzierają się do polskich mediów, dzięki nim mam możliwość do nich dotrzeć. No i może najmniej chwalebny aspekt, to znaczy: Facebook jest również narzędziem autolansu, możesz tam zaprezentować swoje poglądy, które twoim zdaniem są wartościowe. Trochę to jest chwalenie się, a trochę promowanie stylu życia, który uważam za fajny, na przykład całoroczną jazdę na rowerze jako alternatywę dla innych form transportu czy wychowywanie fajnych, myślących krytycznie, lewackich dzieci, które nie jadają fast foodów i oburzają się na ksenofobię czy brak równości.

Wreszcie Ola (25 lat, 484 znajomych). Facebooka potrzebuje do kontaktowania się z ludźmi. Nie można zadzwonić, zajrzeć przejazdem, umówić się na kawę? – Można, ale niektórzy pracują po 12 godzin dziennie. Na przykład ja – śmieje się. I zaraz wyjaśnia: – Przez Facebooka załatwiam szybkie, krótkie sprawy, a te zazwyczaj nie wymagają spotkania. Mam w ciągu dnia tyle na głowie, że musiałam wyrobić sobie sposób oszczędzania czasu. I Facebook mi w tym bardzo pomaga, bo mogę wysłać wiadomość, zająć się pracą, a kiedy będę miała chwilę wolnego czasu, sprawdzić, czy już jest odpowiedź.

Facebook jest dla Oli także miejscem, gdzie dostaje już wyselekcjonowaną porcję informacji z interesujących ją dziedzin. Przy czym pochodzą one z profili stron, które lajkuje, a nie od znajomych. – Różne rzeczy ludzie wrzucają. Czasami to przeglądam, ale się nie zagłębiam. Czasami, gdy widzę, że u kogoś zaszła jakaś wielka zmiana, ożenił się, dostał świetną pracę, urodziło mu się dziecko, to jest pretekst, by się z tym człowiekiem, nawet dawno niewidzianym, w realu spotkać.

Ostatnio wkurzył mnie...

Ewa (ta 31-letnia, z 325 znajomymi) wyrzuca ludzi cyklicznie, tego wymaga od niej wewnętrzny puryzm facebookowy. Kiedyś przeczytała, że liczba 500 znajomych to jakaś granica, po jej przekroczeniu trzeba sobie zacząć stawiać pytania natury egzystencjalnej, dotyczące własnej kondycji relacji międzyludzkich. Sama swoją magiczną liczbę określiła jako 300 osób (choć po cichu marzy jej się setka), cokolwiek więcej uważa za „absurdalne". A że sama obecnie się o ten absurd ociera, lada moment będzie musiała dokonać kolejnej „czystki". To określenie już właściwie weszło do facebookowego slangu jako synonim regularnego i najczęściej masowego wyrzucania znajomych.

Druga Ewa jakiś czas temu również przeprowadziła czystkę: „hurtem poleciała setka ludzi". – Może to jest kwestia wieku, że z czasem człowiek zwraca uwagę na inne wartości u ludzi, z którymi by się chciał kolegować? – myśli głośno.

Krzysztof z kolei regularnych porządków na Facebooku nie robi, choć przyznaje, że ma znajomych, którzy takowe co kwartał przeprowadzają. – Jeśli kogoś wyrzucam, to spontanicznie. Obecnie coraz rzadziej, mało przyjmuję zaproszeń, a tych, dla których nie chciałem być widoczny, już wcześniej pousuwałem.

Ola czystki robi może nie tak metodycznie jak znajomi Krzysztofa, ale „raz na jakiś czas" i owszem. Wyrzuca wtedy osoby, z którymi ma „bardzo nikły kontakt" albo nie ma go „wręcz wcale". – Nie potrzebuję, żeby ktoś widział moje życie i moje posty, jeżeli nie jestem z nim lub nigdy nie byłam w regularnej relacji. Chociaż już się oduczyłam postowania spraw prywatnych. Nie chcę, żeby ktoś, z kim mam słaby kontakt, miał pretekst, by o mnie plotkować.

Jan usuwa właściwie tylko w dwóch przypadkach: jak mu wyskoczy powiadomienie od „znajomego", którego nie rozpoznaje i z którym nic go nie łączy, lub gdy ktoś go bardzo „wkurzy", tak bardzo, że „aż wstyd mieć cokolwiek wspólnego z tą osobą". Choć to drugie zdarza się „bardzo rzadko", Jan się wtedy nie patyczkuje. Mówi: – Ostatnio wkurzył mnie Roman Sklepowicz, to ten ekspert, który zasłynął wywiadem, w którym opowiadał, które feministki by „ruchał". O zgrozo, okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Napisałem do tych, których sobie cenię, z pytaniem, czy na pewno wiedzą, z kim się przyjaźnią na Facebooku. Pozostałych wyrzuciłem.

Mariuszowi zdarzyło się parę razy kogoś wyrzucić, głównie prześladowców. – Jeden gość komentował moje posty w taki sposób, jakbyśmy się dobrze znali, choć nigdy się nie widzieliśmy na żywo. Bałem się, że to stalker.

Dyskusja nie ma sensu

Idąc tropem badań Sibony, można przyjąć, że głównym kryterium, którym kierują się przy „czystkach" bohaterowie, to kwestie ideologiczne: przede wszystkim polityczne i religijne.

– Najważniejsze dla mnie są sprawy światopoglądowe: równość małżeńska, prawa kobiet, komunikacja miejska, uchodźcy i tak dalej. Ważne jest to, co ludzie myślą i mówią, ale też, w jaki sposób swoje poglądy prezentują. Można by stwierdzić, że fajnie jest mieć kogoś o zupełnie odmiennej wizji świata wśród znajomych. A nuż się go przekona? Tylko że Facebook jest trudnym miejscem do dyskusji, możesz wymienić z kimś tysiące argumentów, a i tak żadna strona nie zbliży się ani o krok w kierunku zrozumienia racji drugiej. Choć wśród znajomych mam parę osób, z których poglądami totalnie się nie zgadzam, to możemy o tym kulturalnie porozmawiać i rozejść się w poczuciu, że wiemy coś więcej o innym spojrzeniu na daną sprawę – podkreśla Krzysztof.

Żeby Jan kogoś wyrzucił, trzeba mu mocno podpaść. Prędzej wybiera opcję: „przestań obserwować", głównie gdy „treści są nudne, na przykład Facebook prowadzony jest jak blog o życiu codziennym albo ktoś pisze nieciekawe komentarze, albo gdy wzywa do działań, które mnie nie interesują, na przykład pomoc zwierzętom albo dzieciom". – Bardzo sobie natomiast cenię znajomości z oponentami politycznymi, mam wśród znajomych sporo polityków PiS i dziennikarzy TVP – mówi.

W przypadku 31-letniej Ewy sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. – Dla mnie głównym kryterium jest intensywność znajomości. Chociaż gdy ktoś mnie wkurzy, z kimś się pokłócę, to nawet blokuję, robię to od razu, emocjonalnie. Ostatnio spojrzałam w ustawienia i okazało się, że na czarnej liście mam 10 osób i nawet przez moment pomyślałam: „Boże, co ci ludzie mi zrobili?" – wyjaśnia. Jako że serce Ewa ma po lewej stronie, wśród jej facebookowych znajomych przeważają ci, z których światopoglądem jest jej po drodze. Ale i rozsądnym w jej mniemaniu prawicowcem nie pogardzi. Wspomina: – Miałam wśród znajomych pewnego młodego narodowca, wyraźnie to zaznaczał w swojej aktywności. Nie wrzucał wpisów antysemickich czy rasistowskich, był też lokalnym patriotą, więc byłam go ciekawa. Ale ostatecznie wyleciał za antyislamski komentarz pod moim postem. Uważasz, że to cenzura? To jest moja tablica, to ja decyduję, co na niej jest, publikuję dla przyjemności. Nie potrzebuję ludzi, którzy będą mnie krytykować, bo sama siebie krytykuję wystarczająco mocno.

Teorie Sibony za nic nie pasują za to do Mariusza, drugiej Ewy i Oli.

32-letnia Ewa nie kieruje się żadnymi konkretnymi kryteriami. Na cenzurowanym są u niej znajomi z nadmiernym zamiłowaniem do jedzenia („wrzucają zdjęcia, co jedli na obiad, dzień w dzień, a nieraz i po kilka razy dziennie, każdy posiłek") i samych siebie („kuzynka założyła z pięć fikcyjnych kont i sama sobie z nich co chwilę słodzi, lajkuje swoje posty i zdjęcia, paranoja"), a także ci, którzy właśnie zamiłowanie do kogoś stracili. – Jeśli ktoś wrzuca dyrdymały, że się z partnerem pokłócił, rozstał, a za chwilę się godzą i znów zmieniają status, zapraszają się do znajomych, to jest kwestia czasu, kiedy ich wyrzucę – wyjaśnia. Ale przyznaje, że sama swego czasu prała związkowe brudy w sieci.

Co do polityki czy religii zaś Ewa kieruje się raczej sercem. – To zależy, czy daną osobę lubię, czy nie. Jeśli lubię i szanuję, nie przeszkadzają mi jej poglądy, nawet skrajne. Nie mam potrzeby, żeby za to kogoś krytykować czy wyrzucać – mówi. Podobnie jest z Olą. Nie denerwują jej nawet skrajnie radykalne posty znajomych. – Mam swoje poglądy, ale raczej się tym nie dzielę, bo ludzie i tak tego nie czytają, nie dociera to do nich, każdy ma swoje zdanie na każdy temat i wykładanie swoich racji jest jak walka z wiatrakami.

Wreszcie Mariusz, który od polityki trzyma się na dystans. – Mam swoje poglądy i swój rozum, ale nie chcę być pionkiem w niczyjej grze – mówi. Przyznaje też, że czasem aż go świerzbi, by kliknąć „usuń", ale zawodowy pragmatyzm bierze górę. – Jest wśród moich znajomych osoba z mojej branży, bardzo w opozycji do rządu. Ja zdecydowanie nie jestem fanem PiS, ale jej posty mnie strasznie irytują, rzygać mi się chce, jak to czytam, bo bluzga, rzuca pod adresem ludzi inwektywami rodem spod budki z piwem. Sam mam im wiele do zarzucenia, ale nie w taki sposób, denerwuje mnie język nienawiści. Nie blokuję tej osoby jednak, bo nieraz wrzuca informacje ważne dla mnie ze względów zawodowych.

Trauma i odrzucenie

Usunięcie znajomego z Facebooka rozgarniętemu użytkownikowi zajmuje kilkanaście sekund. Facebook nie jest wścibski, nie zapyta, czy jesteśmy pewni, że chcemy daną osobę wykluczyć z grona znajomych. Ale manewr nie umknie jego uwadze, już po fakcie zespół ds. pomocy o nas się zatroszczy, nawet uspokoi komunikatem „Zauważyliśmy, że niedawno usunęłaś kogoś z grona znajomych. Oznacza to, że osoba ta nie będzie już mogła zobaczyć postów, które udostępniasz tylko znajomym (i odwrotnie). Nie martw się – nie powiadomimy jej o usunięciu z grona znajomych".

To ostatnie jest szczególnie ważne, przynajmniej dla niektórych. W badaniach przywołanego już Sibony, który na podstawie 582 odpowiedzi, zebranych za pośrednictwem innego serwisu społecznościowego Twittera, stwierdza m.in. że publiczne zakomunikowanie zakończenia znajomości na Facebooku pogłębia poczucie odrzucenia i zwiększa prawdopodobieństwo, że w życiu offline wykluczony będzie za wszelką cenę starał się trzymać z daleka od wykluczającego. W 2015 roku usunięciem z Facebooka przez przełożoną zajęła się nawet australijska komisja ds. należytych i sprawiedliwych warunków pracy, uznając, że tamto wydarzenie nosiło znamiona szykan.

By uniknąć problemu, a nawet oszczędzić wyrzucanemu przykrości, Ewa (ta 32-letnia, z 220 znajomymi) nie tylko niepożądane osoby usuwa, ale też całkowicie blokuje (staje się dla nich na Facebooku niewidoczna). – Nie chcę robić przykrości tej osobie. Bo jakbym ją tylko usunęła, to może przypadkiem u naszego do niedawna wspólnego znajomego zobaczyć, że już nie jesteśmy w znajomych i się wtedy zdziwi, może nawet będzie jej przykro – wyjaśnia. W drugą stronę to już nie działa. – Myślę, że na pewno niejedna osoba mnie usunęła. Nie interesuje mnie to. Skoro nie utrzymuję kontaktu na bieżąco, to po co się przejmować?

Dużo bardziej emocjonalnie podchodzi do tego druga Ewa, ta przywiązana do okrągłej liczby znajomych: – Nie wiem, kto mnie wywalił, trudno te 300 osób ogarnąć. Mimo to ciekawi mnie dlaczego. Czy coś napisałam? Czy ktoś tak jak ja poczuł, że robi się u niego za duży tłok? Człowiek chciałby jednak wiedzieć.

Krzysztof nie przypomina sobie, żeby wyrzucił kogoś ze względów światopoglądowych. Zazwyczaj w razie konfliktu, nawet nie otwartego, odważnie klika „usuń". Z przyczyn osobistych i owszem, wyleciał, bo z paroma osobami mu „się porozchodziły historie" i „nie było powodu, żeby się dalej obserwować i lajkować". – To jest w sumie śmieszne, dzisiaj jest dużo łatwiej zerwać z kimś znajomość, nie trzeba mówić prosto w twarz: „słuchaj, to, co mówisz, co myślisz, jak się zachowujesz, jest mi nie po drodze, więc żegnamy się". Teraz wystarczy parę kliknięć. Ale gdy się ktoś zorientuje, że wyleciał, dostaje moim zdaniem dużo mocniejszy sygnał, bo właściwie nie wiadomo, co się stało.

Imiona bohaterek zostały zmienione.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Anna i Edyta to kobiety dojrzałe, świadome swojej przeszłości i z jasną wizją przyszłości. Poznały się parę lat temu, przypadkiem. Aktywistyczne ścieżki zawiodły je do tej samej grupy na Facebooku, strony fundacji działającej na rzecz zwierząt. Zetknęły się tam przy okazji interwencji w sprawie psa, skrzywdzonego przez los (czy raczej ludzi), znajomość szybko przeniosły na płaszczyznę offline, gdzie standardem stały się długie rozmowy telefoniczne, babskie spotkania przy winie, pogaduszki, już nie tylko o psach, ale facetach, rodzinie. No o życiu, po prostu.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?