Paderewski wybrał inną drogę, aby „zostać kimś", i jego doświadczenia życiowe doprowadziły go do skrajnie innego spojrzenia. Kiedy opuścił rodzimą Kuryłówkę pod Żytomierzem i okolice Szepetówki, gdzie się wychowywał, nawet Kijów, Lwów czy Warszawa wydawały mu się wielkimi metropoliami, a co dopiero Paryż i Londyn.
W trakcie podróży po całej kuli ziemskiej i kontaktów z ludźmi różnych narodowości oraz warstw społecznych przekonał się, jak mało liczono się z Polską (jeśli nawet o niej cokolwiek wiedziano) i jakie na temat Polaków panowały negatywne przesądy, nie mówiąc już o złośliwych żartach. Zaimponowały mu bogactwo i siła, moralna i militarna, zachodnich państw. W Ameryce ujrzał nie tylko potęgę materialną, ale też przyszłość. To zderzenie ze światem przekonało go, że machanie szablą w Polsce nigdy do niczego nie doprowadzi i że w nowoczesnej erze liczą się jedynie moc oraz wpływy, jaką dają mocna gospodarka i finanse. Równocześnie Ameryka, gdzie każdemu wolno było marzyć – i czasami ziścić swoje marzenia – też go utwierdziła w przekonaniu, że nic nie jest niemożliwe. Tyle że trzeba było brać pod uwagę realia i nie wybierać się z motyką na słońce.
Te niby sprzeczne podejścia sprawiły, że kiedy przyszło co do czego, ci dwaj panowie idealnie się uzupełnili. Gdy Paderewski poprawiał wizerunek Polaków na całym świecie, przekonywał prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona, a potem rządy Francji i Wielkiej Brytanii o konieczności odtworzenia państwa polskiego z jednej strony, a z drugiej gładził politycznie niepoprawne wystąpienia Dmowskiego, zarazem uspokajając obawy w gronie zachodnich sprzymierzeńców co do domniemanych tendencji socjalistycznych Piłsudskiego, ten tworzył zalążek sił zbrojnych, aby przejąć władzę w odpowiedniej chwili. Ta symbioza ogromnie ułatwiła proces odrodzenia państwa polskiego oraz jego akceptacji przez zachodnich sprzymierzeńców.
Kiedy 4 stycznia 1919 roku Paderewski przybył do Belwederu na pierwsze spotkanie z Piłsudskim, nastąpiło zderzenie nie tylko dwóch skrajnie różnych osobowości, ale też dwóch przeciwieństw; z jednej strony często rubaszny żołnierz, z drugiej wyrafinowany salonowiec, z jednej cyniczny kombinator, z drugiej wierzący w dobroć ludzką dyplomata. Było to też zderzenie dwóch apodyktycznych natur przyzwyczajonych do bałwochwalstwa własnego otoczenia. W Belwederze Piłsudski był Komendantem i Naczelnikiem, w hotelu Bristol, a później na Zamku, Paderewski był geniuszem-bogiem.
Mężowie opatrznościowi
Kilka dni po pierwszym spotkaniu 9 stycznia Piłsudski zaprosił Paderewskiego do utworzenia rządu, tym samym blokując nadzieje Romana Dmowskiego, który był przywódcą najliczniejszego stronnictwa politycznego w Polsce. Paderewski przyjął zadanie i w gorączkowym tempie dwaj panowie wzięli się do budowania nowego państwa. To niebanalne zadanie utrudniały nie tyle rozbieżność poglądów, ile ich usposobienia. Ponieważ jeden i drugi uważali się za mężów opatrznościowych, wymiana zdań bywała burzliwa i dochodziło nieraz do ostrych spięć. Nic ich nie pociągało do narad czy ucierania zdań przez dyskusję, do działania gremialnego czy do systematycznej pracy, do której się po prostu nie nadawali. Zakopcone paleniem jednego papierosa za drugim konferencje w ważnych sprawach ciągnęły się przez całą noc, a następny poranek był często spędzany w łóżku, a umówieni interesanci i urzędnicy czekali. Bywało, że pani Helena Paderewska przysiadywała się nieproszona, wtrącała w dyskusje i łajała ministrów, którzy „zamęczali" kochanego męża (chodziła po Warszawie pogłoska, że panowie spotykali się w ważnych sprawach w łazience, gdzie pianista brał kąpiel, aby od żony uciec).
Paderewski nie był przeciwny działaniom poprzez fakty dokonane, o czym świadczy chociażby jego przyjazd do Gdańska na pokładzie brytyjskiego krążownika, aby zaznaczyć polskie prawa do tego miasta, oraz podróż stamtąd do Poznania, prowokująca wybuch powstania wielkopolskiego. Pochodząc tak jak Piłsudski ze wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej, Paderewski dążył do włączenia ich do nowo powstającego państwa. Lecz rozumiał, że sprawa Polski musi się oprzeć na ścisłym sojuszu ze sprzymierzonymi mocarstwami Zachodu, osłaniał więc w odpowiedni sposób działania, które mogły im się wydawać ekspansjonistyczne. Przekonywał w Paryżu o słuszności polskiej walki o Lwów i bronił zapędów Piłsudskiego przed zachodnimi krytykami. Zręcznie też szantażował zachodnich sprzymierzeńców, którzy obawiali się rzekomych socjalistycznych przekonań Naczelnika i bali się, że mógłby się dogadać z bolszewikami lub Niemcami.