Tu o przenośnię chodzi.
W zasadzie, nie licząc rodziców i własnych dzieci, nie mamy bliższej rodziny. Żona nie rodzina, bo jakby była rodzina, to nie można by się było z nią żenić, wyjaśniała tę zawiłą kwestię ciocia Marysia, skarbnica ludowych mądrości. No więc skoro żony się nie liczą, to został nam on – stryj. Stryja Zenka bardzo z bratem kochamy, dlatego gdy dowiedzieliśmy się, że miał tętniaka w mózgu czy inne diabelstwo, to bardzo się przejęliśmy i dwa dni po operacji popędziliśmy do Olsztyna, do szpitala. Widok był tragikomiczny, bo z jednej strony przy łożu zasiadała zbolała żona, która zadbała, by wszędzie powtykać święte obrazki. Trochę nas to zdziwiło, bo stryj raczej z takich, co to się Panu Bogu nie narzucają, ale – jak mówią lekarze – na kardiologii nie ma niewierzących, więc pewnie na neurologii podobnie. Stryj był przy tym w świetnej formie, uśmiechnięty, rozgadany i groteskowo przystrojony w siateczkę na głowie przytrzymującą opatrunek. Zwłaszcza siateczka robiła wrażenie.