W połowie lat 80. znajomy wrócił po rocznym stypendium w Stanach Zjednoczonych. Zapamiętałam jego komentarz: „Amerykanie mają dużo więcej rzeczy". Obserwacja niby mało odkrywcza, ale jakże słuszna wtedy, w czasach gdy w Polsce rzeczy były nie do zdobycia. Polowano na chabaninę bez kości, pralkę, komplet „wypoczynek" (jak w filmie „Zupa nic"). Gdy brakowało niezbędnych rzeczy, o zbędnych nikt nie myślał.
Teraz internet, media i ulice przez cały rok zarzucają nas reklamami, a gdy przed świętami handel przystępuje do frontalnego ataku, myśli mamy zajęte kupowaniem – jedzenia, choinek i oczywiście prezentów. I już prawie nie protestujemy przeciwko wszechobecnemu zredukowaniu Bożego Narodzenia do paczuszek, zaprzęgów z reniferem oraz głupkowatego Świętego Mikołaja w głupkowatej czerwonej czapce. Zobojętnieliśmy.
Czytaj więcej
Tadeusz Słobodzianek, reżyser i dramaturg: Staramy się czytać znaki czasu. Nie poprzez publicystykę czy propagandę, ale poprzez literaturę. Takim znakiem jest na pewno silny głos kobiet upominających się o swoje prawa.
Akt altruizmu
Nasza rodzina jest duża i kiedy spędzamy Wigilię w sporym gronie, wzajemne obdarowywanie się prezentami stanowi jeden z ważniejszych jej punktów. Dla dzieci, których w sumie jest dziesięcioro (w wieku od 3 miesięcy do 19 lat), być może najważniejszym... Ale gdy musisz kupić 24 prezenty i dostajesz tyle samo, powstaje istna orgia materializmu, święto konsumpcji. Dwa lata temu postanowiliśmy proceder ukrócić i wprowadzić losowanie: każdy losował jedną osobę, której wręczał prezent. W zeszłym roku Covid-19 podzielił nas na podgrupy i sprawy poniekąd się uprościły, w tym roku nie wiadomo, jak będzie to wyglądało, bo kiedy to piszę, nadal nie jest pewne, jak potraktuje nas wariant omikron.
Lubię oglądać przedświąteczne rewie prezentów w zagranicznych magazynach. W jakiś sposób w tej ofercie odbija się rzeczywistość. Sądząc po tym, co tam widzę, dla mieszkańców bogatszego od nas Zachodu czasy, kiedy dawało się rajstopy czy płyn do kąpieli, są już zamierzchłą przeszłością. Teraz dziewczynie daje się w prezencie torebkę Gucci za 2300 euro, narzeczonemu sweter z kaszmiru za 475 euro, dziadkowi pędzel do golenia Plisson z firmy, w której zaopatrywał się Napoleon – niedrogo, zaledwie 160 euro. Najbardziej wzruszył mnie beret – uwaga, taki sam, jak nosił Che Guevara – jedne 119 euro. Albo coś zbędnego, z kategorii durnostojek, do postawienia w serwantce: kurka z porcelany Limoges w cenie 275 euro. Dziecku możemy ofiarować samochód Aston Martin z filmu „Goldfinger" Jamesa Bonda. Bez paniki, na razie tylko zabawkowy, playmobil za 75 euro (wszystkie przykłady z tygodnika „Paris Match").