Rzadko kiedy (nigdy?) promuję w tym miejscu prezenty gwiazdkowe, ale „Get Back" to coś absolutnie wyjątkowego. Niemal osiem godzin kroniki pracy Beatlesów nad nowym repertuarem i publicznym koncertem, który miał być powrotem pokiereszowanego podziałami zespołu do życia. Nie ma znaczenia, kto był ojcem pomysłu; w styczniu 1969 roku wynajęto w Londynie wielką halę telewizyjną, zatrudniono reżysera, ekipy filmowe oraz dźwiękowe, które dzień po dniu rejestrowały muzyków i ich przygotowania do wielkiego show. Pracę wykonano iście gigantyczną; to ponad 150 godzin zapisu audio, rozmów, komentarzy, prób muzycznych, improwizacji, z których wyłaniały się powoli znane później przeboje, kolejnych wersji szlifowanych wielokrotnie nagrań. To również 60 godzin równoległego zapisu na taśmie filmowej. Cały materiał leżał odłogiem przez ponad pół wieku. Znaliśmy tylko fragmenty, eksperci wiedzieli, że istnieje, ale nikt nie miał pomysłu, co z nim zrobić. W końcu zatrudniono Jacksona, perfekcjonistę sprawdzonego przy kolejnych częściach „Władcy pierścieni", i to on odpalił... arcydzieło.
Czytaj więcej
Co się stało z naszą klasą, pyta Adam w Tel Awiwie. Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie...". Pamiętacie tę piosenkę Jacka Kaczmarskiego? Piękna, nieprawdaż? Ale gorzka i ironiczna. Z punktu widzenia dzisiejszej młodzieży kompletnie niezrozumiała, abstrakcyjna. A dla mnie i moich rówieśników to żadna abstrakcja.
Nie umiem tego filmu nazwać inaczej. Jest w nim wszystko, pierwszo- i drugoplanowi aktorzy, linia narracyjna, suspens (jak choćby wtedy, kiedy po kilku dniach pracy, w sposób kompletnie nieprzewidywalny zespół opuszcza Harrison), akcja i najbardziej filmowa z filmowych – pointa. Co ciekawe, sami główni aktorzy: Lennon i McCartney, Harrison i Starr, kompletnie nie mają takiej świadomości. Z perspektywy tego, co się wokół nich dzieje, mają głównie poczucie chaosu. Pomysły zmieniają się co chwila. Koncepcja telewizyjnego show szybko upada. Zastępuje ją pomysł koncertu w jednym z londyńskich parków, ale i on idzie do kosza. Muzycy załamują ręce; McCartney, skądinąd najenergiczniejszy z całej czwórki, co chwila zadaje pytanie o sens tego, co robią, i nie znajduje odpowiedzi. „O czym ma być ten film?" – pyta, bo nie da się wtedy zrozumieć, że powstaje unikalna w skali świata dokumentacja pracy największego i najbardziej pionierskiego zespołu rock'n'rollowego wszech czasów.
Jackson kapitalnie pokazuje, jak marnie zaczyna się projekt. Zblazowani, choć wciąż bardzo młodzi muzycy chcą wrócić na światową scenę, ale nie bardzo im to wychodzi. Zespół nie był zachwycony ani poprzednią sesją, ani jej finalnym efektem, jakim było wydawnictwo nazwane później „Białym albumem". Wielokrotnie w tym czasie się kłócili. Dawno przestali być słodkim kolektywem uwielbianych przez wszystkich chłopaków. Mieli już za sobą związki, niektórzy kolejne. Te słowa padają wielokrotnie: „jesteśmy indywidualnościami, oddalamy się od siebie". Do studia przychodzą w towarzystwie. Yoko Ono niemal wchodzi na głowę Lennona. Nie potrafi się od niego odkleić. Siedzi z muzykami jak piąty z nich, wyraźnie irytując pozostałą trójkę.
Pomysłów jest dużo, ale muzycznie się nie kleją. A warto zaznaczyć, że nagrania, inaczej niż dziś, powstają jeden do jednego, nie na osobnych ścieżkach. Muzycy grają i śpiewają razem, powtarzając piosenkę aż do zadowalającej wersji. W końcu wszystko się wali. Po kilku dniach odchodzi Harrison. Po żmudnych negocjacjach wraca, ale już na swoich warunkach. Kosztem jest między innymi przeniesienie się do mniejszego studia Apple i rezygnacja z występu w telewizji. Praca znów się nie klei, aż od momentu, kiedy do muzyków całkiem przypadkiem dołącza klawiszowiec Billy Preston, znany im z wcześniejszych czasów. I nagle, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, powstaje repertuar. Na naszych oczach rodzą się nieśmiertelne „Get Back", „Across The Universe" czy „Let It Be". Wigor i chęć do pracy odzyskuje Lennon, ożywia się Harrison, Ringo Starr komponuje z jego pomocą „Octopus's Garden". Do studia przychodzą rodziny pozostałych Beatlesów, poprawia się atmosfera, a efekty pracy zaskakują.