Bogusław Chrabota: Zmartwychwstanie The Beatles

"Get Back" – dokument Petera Jacksona o Beatlesach z listopada tego roku to absolutny fenomen i może najlepszy prezent na Gwiazdkę, jaki może sobie wymarzyć nie tylko fan czwórki z Liverpoolu. Także wszyscy ci, którzy – bez podziału na gatunki czy pokolenia – próbują zrozumieć naturę pracy twórczej i pojąć tajniki geniuszu.

Publikacja: 17.12.2021 16:00

The Beatles

The Beatles

Foto: Wikimedia Commons, Domena Publiczna

Rzadko kiedy (nigdy?) promuję w tym miejscu prezenty gwiazdkowe, ale „Get Back" to coś absolutnie wyjątkowego. Niemal osiem godzin kroniki pracy Beatlesów nad nowym repertuarem i publicznym koncertem, który miał być powrotem pokiereszowanego podziałami zespołu do życia. Nie ma znaczenia, kto był ojcem pomysłu; w styczniu 1969 roku wynajęto w Londynie wielką halę telewizyjną, zatrudniono reżysera, ekipy filmowe oraz dźwiękowe, które dzień po dniu rejestrowały muzyków i ich przygotowania do wielkiego show. Pracę wykonano iście gigantyczną; to ponad 150 godzin zapisu audio, rozmów, komentarzy, prób muzycznych, improwizacji, z których wyłaniały się powoli znane później przeboje, kolejnych wersji szlifowanych wielokrotnie nagrań. To również 60 godzin równoległego zapisu na taśmie filmowej. Cały materiał leżał odłogiem przez ponad pół wieku. Znaliśmy tylko fragmenty, eksperci wiedzieli, że istnieje, ale nikt nie miał pomysłu, co z nim zrobić. W końcu zatrudniono Jacksona, perfekcjonistę sprawdzonego przy kolejnych częściach „Władcy pierścieni", i to on odpalił... arcydzieło.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Exodus pogrudniowy

Nie umiem tego filmu nazwać inaczej. Jest w nim wszystko, pierwszo- i drugoplanowi aktorzy, linia narracyjna, suspens (jak choćby wtedy, kiedy po kilku dniach pracy, w sposób kompletnie nieprzewidywalny zespół opuszcza Harrison), akcja i najbardziej filmowa z filmowych – pointa. Co ciekawe, sami główni aktorzy: Lennon i McCartney, Harrison i Starr, kompletnie nie mają takiej świadomości. Z perspektywy tego, co się wokół nich dzieje, mają głównie poczucie chaosu. Pomysły zmieniają się co chwila. Koncepcja telewizyjnego show szybko upada. Zastępuje ją pomysł koncertu w jednym z londyńskich parków, ale i on idzie do kosza. Muzycy załamują ręce; McCartney, skądinąd najenergiczniejszy z całej czwórki, co chwila zadaje pytanie o sens tego, co robią, i nie znajduje odpowiedzi. „O czym ma być ten film?" – pyta, bo nie da się wtedy zrozumieć, że powstaje unikalna w skali świata dokumentacja pracy największego i najbardziej pionierskiego zespołu rock'n'rollowego wszech czasów.

Jackson kapitalnie pokazuje, jak marnie zaczyna się projekt. Zblazowani, choć wciąż bardzo młodzi muzycy chcą wrócić na światową scenę, ale nie bardzo im to wychodzi. Zespół nie był zachwycony ani poprzednią sesją, ani jej finalnym efektem, jakim było wydawnictwo nazwane później „Białym albumem". Wielokrotnie w tym czasie się kłócili. Dawno przestali być słodkim kolektywem uwielbianych przez wszystkich chłopaków. Mieli już za sobą związki, niektórzy kolejne. Te słowa padają wielokrotnie: „jesteśmy indywidualnościami, oddalamy się od siebie". Do studia przychodzą w towarzystwie. Yoko Ono niemal wchodzi na głowę Lennona. Nie potrafi się od niego odkleić. Siedzi z muzykami jak piąty z nich, wyraźnie irytując pozostałą trójkę.

Pomysłów jest dużo, ale muzycznie się nie kleją. A warto zaznaczyć, że nagrania, inaczej niż dziś, powstają jeden do jednego, nie na osobnych ścieżkach. Muzycy grają i śpiewają razem, powtarzając piosenkę aż do zadowalającej wersji. W końcu wszystko się wali. Po kilku dniach odchodzi Harrison. Po żmudnych negocjacjach wraca, ale już na swoich warunkach. Kosztem jest między innymi przeniesienie się do mniejszego studia Apple i rezygnacja z występu w telewizji. Praca znów się nie klei, aż od momentu, kiedy do muzyków całkiem przypadkiem dołącza klawiszowiec Billy Preston, znany im z wcześniejszych czasów. I nagle, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, powstaje repertuar. Na naszych oczach rodzą się nieśmiertelne „Get Back", „Across The Universe" czy „Let It Be". Wigor i chęć do pracy odzyskuje Lennon, ożywia się Harrison, Ringo Starr komponuje z jego pomocą „Octopus's Garden". Do studia przychodzą rodziny pozostałych Beatlesów, poprawia się atmosfera, a efekty pracy zaskakują.

Na pierwszy plan bezdyskusyjnie wychodzi Paul McCartney. To on jest motorem pracy, reżyserem, aranżerem i najpłodniejszym twórcą. Rozczarowuje trochę Lennon, który niemoc twórczą i skrajne uzależnienie od humorów Yoko próbuje zasłonić ironią i sarkazmem. 

To niebywałe, ale osiem godzin zapisu przedstawia narodziny niemal całego repertuaru z płyt „Abbey Road" i „Let It Be". I dużo, dużo więcej, bo muzycy grają bądź improwizują dziesiątki piosenek. Na pierwszy plan bezdyskusyjnie wychodzi Paul McCartney. To on jest motorem pracy, reżyserem, aranżerem i najpłodniejszym twórcą. Rozczarowuje trochę Lennon, który niemoc twórczą i skrajne uzależnienie od humorów Yoko próbuje zasłonić ironią i sarkazmem. W tle znający swoje ograniczenia (co chwila przywołuje Claptona) George Harrison i rubaszny, punktualny Ringo. Ostatecznie twórcy filmu przekonują zespół do publicznego występu, a na jego miejsce wybierają dach wytwórni Apple w centrum Londynu. Koncert ma miejsce 30 stycznia. Pogoda jest nie najgorsza. Zespół wykonuje kilka piosenek, budzi ciekawość przechodniów, ale jest na końcu pacyfikowany, bo sąsiedzi wezwali policję. Skonfundowani Beatlesi schodzą więc z dachu do studia, bez świadomości, że to ich ostatni wspólny występ. Tak kończy się sesja, która mimo iż startowała ze złymi emocjami, zostawiła absolutnie genialny materiał z wyrazistymi rolami legendarnych gwiazd.

Co mnie w tym filmie najbardziej porusza, to z jednej strony zapis procesu twórczego, który jest zrozumiały wyłącznie dla koncertujących muzyków. Oto w ciągu kilkunastu minut, na dość prymitywnym sprzęcie, bez syntezatorów, luperów, setek tysięcy sampli, przy użyciu fortepianu, perkusji i kilku gitar, czterech niezbyt wirtuozerskich muzyków wyczarowuje utwory, które przechodzą do kulturalnej pamięci całego świata. Drugim cudownym zdarzeniem jest złamanie dystansu czasu. Materiał powstał ponad pół wieku temu, a film sprawia wrażenie, że zrealizowano go wczoraj. Tak świetny jest zapis, tak znakomity montaż, tak młodzi, normalni i niemal – po ludzku przeciętni – są główni bohaterowie. Aż nie chce się wierzyć, że dwóch z nich już nie żyje, a obaj żywi są starcami. I jeszcze jedna uwaga. Wszyscy są doskonałymi, oscarowymi aktorami, tak znakomicie zagrali samych siebie.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Białoruś, moja miłość przegrana

A propos, jaką to datę mamy? Grudzień 2021. Jakich geniuszy? Jaką muzykę? Tak, zęby bolą. I trochę żal, że kilka miesięcy po pamiętnym koncercie na dachu Apple studio, we wrześniu 1969 roku John Lennon ostatecznie opuścił zespół, a po wydaniu albumu „Let It Be" los zamknął księgę z historią czwórki z Liverpoolu. Ale czasem bywa przewrotny. Po 52 latach otwarł ją ponownie Peter Jackson.

Rzadko kiedy (nigdy?) promuję w tym miejscu prezenty gwiazdkowe, ale „Get Back" to coś absolutnie wyjątkowego. Niemal osiem godzin kroniki pracy Beatlesów nad nowym repertuarem i publicznym koncertem, który miał być powrotem pokiereszowanego podziałami zespołu do życia. Nie ma znaczenia, kto był ojcem pomysłu; w styczniu 1969 roku wynajęto w Londynie wielką halę telewizyjną, zatrudniono reżysera, ekipy filmowe oraz dźwiękowe, które dzień po dniu rejestrowały muzyków i ich przygotowania do wielkiego show. Pracę wykonano iście gigantyczną; to ponad 150 godzin zapisu audio, rozmów, komentarzy, prób muzycznych, improwizacji, z których wyłaniały się powoli znane później przeboje, kolejnych wersji szlifowanych wielokrotnie nagrań. To również 60 godzin równoległego zapisu na taśmie filmowej. Cały materiał leżał odłogiem przez ponad pół wieku. Znaliśmy tylko fragmenty, eksperci wiedzieli, że istnieje, ale nikt nie miał pomysłu, co z nim zrobić. W końcu zatrudniono Jacksona, perfekcjonistę sprawdzonego przy kolejnych częściach „Władcy pierścieni", i to on odpalił... arcydzieło.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał