John Hari. Ścigając krzyk. Dzieje wojny z narkotykami

Skoro chęć odurzania się dotyczy nas wszystkich i skoro dziewięćdziesiąt procent ludzi może używać narkotyków, nie uzależniając się od nich, co dzieje się z pozostałymi dziesięcioma procentami, które tego nie potrafią?

Publikacja: 22.06.2018 18:00

Każdy uczestnik misteriów eleuzyńskich musiał przysiąc, że zachowa w tajemnicy prawdę o tym, co dzia

Każdy uczestnik misteriów eleuzyńskich musiał przysiąc, że zachowa w tajemnicy prawdę o tym, co działo się po wypiciu napoju z tajemniczego kielicha

Foto: AFP

Czasami po podróży na pierwsze linie frontu wojny narkotykowej w Brownsville albo w Juárez, albo w Mieście Namiotów wracałem do hotelowego pokoju i zadawałem sobie jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego ci ludzie giną od kul, obcina się im głowy albo są paleni żywcem? Jaki jest cel tej wojny?

Ponownie przejrzałem oficjalne powody. Organizacja Narodów Zjednoczonych mówi, że celem wojny jest „zbudowanie świata wolnego od narkotyków, co jest możliwe do zrobienia!". Przedstawiciele rządu Stanów Zjednoczonych zgadzają się z tym, podkreślając, że „nie ma czegoś takiego jak zażywanie narkotyków dla relaksu". Nie chodzi więc o walkę z uzależnieniem od narkotyków, które panowało niegdyś w mojej rodzinie, ani o zapobieganie narkomanii wśród nastolatków. Ta wojna ma całkowicie wyeliminować narkotyki wśród całej ludzkości. Trzeba usunąć wszystkie zakazane środki z powierzchni ziemi. O to właśnie walczymy.

Co w Czechosłowacji robiły koniki polne?

Zacząłem postrzegać ten cel inaczej, poznawszy historię pijanych słoni, odurzonego bawołu domowego i rozpaczającej mangusty. Opowiedział mi o nich wszystkich niezwykły naukowiec z Los Angeles, profesor Ronald K. Siegel.

Tropikalne burze na Hawajach zamieniły norkę mangusty w kałużę błota, w której leżało martwe jedno z dwóch mieszkających tu do niedawna zwierząt. Profesor Siegel, siwowłosy naukowiec, oficjalny doradca dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych oraz Światowej Organizacji Zdrowia, przyglądał się tej scenie. Druga mangusta znalazła ciało swojego partnera i podjęła decyzję: chciała o tym zapomnieć.

Dwa miesiące wcześniej profesor zasadził w swoim ogródku Ipomoea carnea, roślinę o silnym działaniu halucynogennym. Próbowały jej wszystkie mangusty z okolicy, ale żadnej nie przypadła do gustu. Zwierzęta kręciły się zdezorientowane przez kilka godzin, a potem trzymały się od niej z daleka. Lecz nie teraz. Ogarnięta rozpaczą mangusta przeszła do ogródka profesora i zaczęła przeżuwać liście halucynogennej rośliny. Wkrótce padła odurzona na ziemię.

Okazuje się, że nie był to jakiś dziwny i odosobniony przypadek w królestwie zwierząt. To całkiem powszechne zachowanie. Gdy Siegel był jeszcze młodym badaczem, jego przełożony stwierdził kategorycznie, że ludzie to jedyny gatunek, który poszukuje narkotyków, by używać ich dla przyjemności. Siegel widział jednak, jak koty rzucają się na kocimiętkę – która, jak wiedział, zawiera substancje przypominające feromony z moczu kocurów – i zastanawiał się, czy jego szef rzeczywiście ma rację. Czy pośród tak wielu gatunków zwierząt żyjących na świecie nie ma takich, które chcą się odurzyć lub upić?

To pytanie wprowadziło go na drogę, którą podążał przez dwadzieścia pięć lat, badając narkotykowe zwyczaje różnych zwierząt, od mangust na Hawajach poprzez słonie w RPA aż po koniki polne w okupowanej przez Sowietów Czechosłowacji. Była to misja tak niezwykła i nieprawdopodobna, że pewnego razu, gdy przebywał na polu marihuany na Hawajach, został porwany przez miejscowych dealerów, bo powiedział im, że chce zobaczyć, jak zachowują się mangusty po zjedzeniu marihuany. Handlarze uznali, że to najgorsza historyjka wymyślona przez policję, jaką kiedykolwiek słyszeli.

Arka Noego pod wpływem

Na pierwszy rzut oka ustalenia Ronalda K. Siegela mogą się wydawać dziwne. Opisuje je w swojej książce „Intoxication": „Skosztowawszy odurzającego nektaru niektórych orchidei, pszczoły opadają na ziemię, pogrążone w chwilowym stuporze, a potem wracają po więcej. Ptaki opychają się upajającymi jagodami, a potem fruwają w lekkomyślny i brawurowy sposób. Koty chętnie wąchają aromatyczne »rośliny rozkoszy«, a potem bawią się wyimaginowanymi przedmiotami. Krowy, które zjadają pewne szczególne gatunki zielska, drżą, szarpią się, a potem wracają po więcej. Słonie celowo upijają się sfermentowanymi owocami. Małpy, które skosztowały »magicznych grzybków«, siedzą z głową opartą na łapach, w pozie przypominającej »Myśliciela« Rodina. Wydaje się, że dążenie zwierząt do chwilowego odurzenia jest równie bezcelowe, co uparte. Wiele zwierząt spożywa te rośliny lub ich przetworzone odpowiedniki, mimo że mogą się okazać trujące lub toksyczne".

Innymi słowy, Siegel odkrył, że Arka Noego przypominałaby Londyn w sobotni wieczór. „W każdym kraju, niemal w każdej grupie zwierząt – tłumaczy – znalazłem przypadki nie tylko przypadkowego, ale i celowego zażywania narkotyków". W Bengalu Zachodnim grupa stu pięćdziesięciu słoni wdarła się do magazynu i wypiła ogromne ilości bimbru. Pijane zwierzęta wpadły w szał i zabiły pięć osób, a także zniszczyły siedem betonowych budynków. Jeśli poda się haszysz samcom myszy, nabierają ochoty na seks i szukają samic – potem jednak przekonują się, że „ledwie mogą na nie wejść, nie mówiąc już o stosunku", więc po chwili zaczynają ziewać i lizać własne penisy.

W Wietnamie tamtejsze bawoły zawsze unikały miejscowych upraw opium. Nie lubią go. Jednak gdy wybuchła wojna, a dokoła zaczęły spadać amerykańskie bomby, bawoły porzuciły swoje dotychczasowe pastwiska, wdarły się na pola opium i zaczęły przeżuwać. Potem wydawały się oszołomione i otępiałe. Wyglądało na to, że gdy nie mogły sobie poradzić z nieprzyjemnymi emocjami, chciały od nich uciec – podobnie jak tamta mangusta i podobnie jak my. (...)

Zdaniem profesora Siegela opowieść o naćpanych krowach i pszczołach jest w istocie opowieścią o nas samych. Jesteśmy zwierzętami. Gdy tylko zwierzęta zaczęły żywić się roślinami – co nastąpiło bardzo dawno temu, na długo przed pojawieniem się człowieka – rośliny zaczęły wytwarzać substancje chemiczne, które miały chronić je przed zniszczeniem. Okazało się jednak, że substancje te wywołują dziwne reakcje. W niektórych przypadkach, zamiast zatruwać roślinożerne zwierzę, całkiem przypadkiem zmieniały jego świadomość. Tu właśnie w historii pojawia się przyjemność odurzenia.

Wszystkie dzieci bardzo wcześnie doświadczają takiego pragnienia – kręcą się wokół własnej osi albo wstrzymują długo oddech. Wiedzą, że może im się wtedy zrobić niedobrze, ale chęć zmiany świadomości – poczucia czegoś nowego i ekscytującego – jest silniejsza niż obawa przed mdłościami.

Nie było jeszcze ludzkiej społeczności, której członkowie nie szukaliby takich doznań. Wysoko w Andach już dwa tysiące lat p.n.e. wytwarzano fajki, w których palono halucynogenne zioła. Owidiusz pisał, że narkotyki wywołują ekstazę, która jest boskim darem. Jeszcze przed 17 rokiem n.e. Chińczycy masowo uprawiali opium. Halucynogeny i substancje powstałe podczas palenia marihuany znaleziono w odłamkach glinianej fajki w domu Williama Szekspira. George Washington domagał się, by w ramach racji żywnościowych amerykańscy żołnierze codziennie dostawali whisky.

„Wszechobecność narkotyków jest tak uderzająca – konkluduje lekarz Andrew Weil – że musi być wyrazem podstawowych ludzkich pragnień". Profesor Siegel twierdzi, że chęć zmiany świadomości jest „czwartym popędem" obecnym w umysłach wszystkich ludzi, obok pragnienia, głodu i popędu seksualnego, oraz że jest „biologicznie nieunikniona". Pozwala nam doświadczyć przez chwilę spokoju i ulgi.

Kielich wśród tłumu

Tysiące ludzi ciągnęły na dziesięciodniowe wrześniowe święto, by po okresie wytężonej pracy bawić się i relaksować przy pomocy środków odurzających. Narkotyki krążyły swobodnie wśród tłumu, dostępne dla każdego, kto zechciał ich spróbować. Wszyscy, którzy się na to zdecydowali, wkrótce wpadali w nieprawdopodobne uniesienie, po którym następowały żywe, niesamowite halucynacje. Jak ujął to jeden z użytkowników, nagle czułeś coś „nowego, zdumiewającego, niezrozumiałego dla racjonalnego umysłu".

Niektórzy wracali tu co roku, zachwyceni tym doświadczeniem. Rozbawiony, roztańczony i rozśpiewany tłum stanowił niezwykłą mieszankę przedstawicieli różnych warstw społecznych. Obok rolników, którzy dopiero co skończyli żniwa, pojawiały się najsławniejsze postaci swoich czasów. Na przestrzeni wieków bywali tu ludzie tacy jak Sofokles, Arystoteles, Platon i Cyceron.

Coroczne misteria odprawiane w Eleusis, mieście położonym osiemnaście kilometrów na północny zachód od Aten, były imprezą narkotykową na wielką skalę. Obrzęd odprawiano co roku przez dwa tysiące lat, a mógł w nim wziąć udział każdy, kto mówił po grecku. (...) Dowiedziałem się o tym dzięki świetnej książce „Odlot. Kulturowa historia odurzenia" brytyjskiego krytyka Stuarta Waltona, a później postanowiłem przyjrzeć się sprawie bliżej, korzystając z tytułów podanych w bibliografii Waltona, wśród których znalazły się między innymi prace profesora R. Gordona Wassona czy profesora Carla A. P. Rucka.

Każdy uczestnik misteriów eleuzyńskich musiał przysiąc, że zachowa w tajemnicy prawdę o tym, co działo się podczas obrzędu, więc nasza wiedza oparta jest na strzępach informacji zapisanych w ostatnich latach odprawiania tej uroczystości, gdy właściwie była już nielegalna. Wiemy jednak, że wśród tłumu krążył kielich zawierający tajemniczą mieszankę substancji halucynogennych. Badania przeprowadzone wiele lat później zdają się dowodzić, że był to środek pokrewny LSD, sporządzony z pasożytujących na zbożach grzybów, które wywoływały halucynacje. Skład mikstury był objęty ściśle strzeżoną tajemnicą. Można więc powiedzieć, że używanie narkotyków było legalne – władze wręcz do tego zachęcały – i prawnie uregulowane. Można było z nich korzystać, ale tylko w ściśle określonych miejscach przez dziesięć dni w roku. Pewnego dnia 415 roku p.n.e. imprezowicz o imieniu Alcybiades wyniósł ukradkiem trochę tajemniczego narkotyku, by zanieść go do domu, dla przyjaciół. Walton pisze: „Przyłapany na posiadaniu z zamiarem dostarczenia, był pierwszym w historii przestępcą narkotykowym".

Jednak o ile zażywanie narkotyku poza świątynią było przestępstwem, w jej wnętrzu wszyscy chętnie z niego korzystali. Jak wynika z opisów, było to połączenie Studia 54 (działający na przełomie lat 70. i 80. nowojorski klub nocny, odwiedzany przez artystów i celebrytów – przyp. red.) z bazyliką Świętego Piotra – hulanka i religijne święto w jednym.

Odmienne stany świadomości

Uczestnicy misteriów uważali, że narkotyk przybliża ich do bogów, a nawet sprawia, że sami mogą się stać bogami. Filolog klasyczny D. C. A. Hillman pisał, że „ojcowie założyciele" świata zachodniego „byli bez wątpienia użytkownikami narkotyków – hodowali je, sprzedawali i, co ważniejsze, zażywali. (...) Świat starożytny nie miał Nancy Reagan, nie prowadził kosztującej miliard dolarów wojny z narkotykami, nie wsadzał do więzienia ludzi, którzy po narkotyki sięgali, i nie uznawał wstrzemięźliwości za cnotę. Dogadzał sobie (...) – z tego właśnie świata, w którym narkotyki były powszechnie akceptowaną częścią życia, wyrosły sztuka, literatura, nauka i filozofia. (...) Zachód nie przetrwałby bez tych tak zwanych ćpunów i dealerów".

Przez lata pojawiały się narzekania, że podczas tych obrzędów kobiety w transie zachowywały się zbyt swobodnie, ale misteria trwały przez wieki, a kres położyło im dopiero chrześcijaństwo. Pierwsi chrześcijanie chcieli, by do uniesienia prowadziła tylko jedna droga – wiodąca przez modlitwę do Boga. Nie powinieneś czuć czegoś równie głębokiego i przyjemnego poza naszymi obrzędami w naszych kościołach.

Początkowo zabiegi zmierzające do prohibicji związane były z władzą i czystością wiary. Jeśli chcesz mieć jednego Boga i jeden Kościół, musisz zrezygnować z doświadczeń, które dają ci poczucie, że możesz się zbliżyć do Boga na własną rękę. To nie przypadek, że kiedy pojawiają się nowe narkotyki, ludzie opisują je przy pomocy słów związanych z religią, takich jak „uniesienie" czy „ekstaza". Często jedno rywalizuje z drugim o tę samą część mózgu, odpowiedzialną za poczucie podziwu i radości.

Kiedy więc cesarz Konstantyn przeszedł na chrześcijaństwo i proklamował swobodę wyznawania tej religii, misteria eleuzyńskie zaczęły tracić na znaczeniu. Jakiś czas później uznano je za kult i zlikwidowano. Nowe chrześcijaństwo popierało picie wina tylko małymi łykami, należało unikać upojenia. Te „naciski ze strony chrześcijaństwa – tłumaczy Walton – stanowią początek systematycznego wypierania chęci odurzenia w życiu mieszkańców Zachodu". (...)

Gdy Zygmunt Freud zasugerował, że każdy ma wymyślne fantazje seksualne i że jest to dla nas równie naturalne jak oddychanie, uznano go za szalonego zboczeńca. Ludzie chcieli wierzyć, że fantazje seksualne to coś, co dotyczy tylko innych – plugawych, nieprzyzwoitych. Aby poradzić sobie jakoś z tą częścią ich podświadomości, która odpowiadała za mokre sny i marzenia na jawie, przenosili je na innych, na „Tych Zepsutych", których należało powstrzymać.

Zarówno Stuart Walton, jak i filozof Terence McKenna piszą, że obecnie znajdujemy się mniej więcej na tym samym etapie rozwoju społecznego przyzwolenia na powszechne dążenie do poznawania odmiennych stanów świadomości. McKenna tłumaczy: „Odkrywamy, że ludzie są istotami poszukującymi chemicznego odurzenia, przejęci takim samym pełnym przerażenia niedowierzaniem, jak wiktorianie odkrywający, że wszyscy mamy seksualne fantazje i obsesje".

Tak jak ratujemy popęd seksualny przed zamknięciem w podświadomości i przed wstydem, tak powinniśmy uwolnić naszą chęć odurzenia. Stuart Walton apeluje o stworzenie nowej gałęzi ludzkiej wiedzy, zwanej intoksykologią. „Intoksykacja [odurzenie] odgrywa lub odgrywała rolę w życiu każdego człowieka. (...) Próby wypierania [tego popędu] są skazane na porażkę – to niszczenie konstytutywnej części tego, kim jesteśmy".

Po dwudziestu latach obserwowania odurzonych myszy, pijanych słoni i upojonych mangust Ronald K. Siegel uważa, że prawdopodobnie dowiedział się również czegoś o nas: „Nie różnimy się tak bardzo od innych form życia na ziemi" – mówi.

Wszystko przez endorfiny

Widząc ludzi, którzy chcieliby całkowicie zabronić używania narkotyków, nie może oprzeć się zdumieniu. „Zaprzeczają chemii własnego organizmu – mówi. – Mózg wytwarza endorfiny. Kiedy to robi? W reakcji na stres i ból. Czym są endorfiny? To związki przypominające morfinę. To całkiem naturalna substancja, dzięki której czujemy się lepiej (...). Dzięki niej ludzie czasami wpadają w euforię. To zmiany chemiczne – zmiany tego samego rodzaju i dotyczące tych samych struktur molekularnych, co zjawiska wywoływane przez rośliny [używane do wyrabiania narkotyków]. (...) Wytwarzamy te same substancje. (...) Uczucie, którego doświadczamy podczas orgazmu, jest częściowo chemiczne – to narkotyk. Czy ludzie zaprzeczają, że tego chcą? Dajmy spokój! (...) To zabawa. To przyjemność. Chemiczna. Rodzaj odurzenia". Wydaje się, że na chwilę wraca myślami do wszystkich tych odurzonych zwierząt, które obserwował przez lata. „Moim zdaniem nie ma żadnego znaczenia, skąd pochodzą te substancje".

To jest w nas. W naszych mózgach. To część tego, kim jesteśmy. Tu jednak stajemy przed następną zagadką. Skoro chęć odurzania się dotyczy nas wszystkich i skoro dziewięćdziesiąt procent ludzi może używać narkotyków, nie uzależniając się od nich, co dzieje się z pozostałymi dziesięcioma procentami, które tego nie potrafią? Co ich odróżnia? To kwestia, nad którą zastanawiałem się przez całe życie.

Książka Johanna Hariego „Ścigając krzyk. Dzieje wojny z narkotykami", w przekładzie Janusza Ochaba, ukazała się w Wydawnictwie Czarne.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Posłuchaj „Plus Minus”: Kiedyś to byli prezydenci
Plus Minus
„Historia miłosna”: Konserwatysta na lekcjach empatii
Plus Minus
„Polska na prochach”: Siatki pełne recept i leków
Plus Minus
„Ale wtopa”: Test na przyjaźnie
Plus Minus
„Thunderbolts*”: Antybohaterowie z przypadku