Zawsze, gdy ich widzę, łapię się na myśli, że mógłbym być jednym z nich. Ta sama biologia, ta sama krew, te same uczucia. Wobec ludzi z zamierzchłej przeszłości nie jesteśmy tak empatyczni. Odległość w dziejach tworzy z nich jakby figury z salonu Madame Tussaud. Zamraża albo petryfikuje. Stają się terakotową armią cesarza Qin Shi Huang. Pustą w środku.
Z powstaniem jest inaczej. To ciągle piekło emocji, temperatura debaty, rozbieżne poglądy. Spory o politykę, o postawy. O decyzje dowódców. Czy było wymuszonym całopaleniem pokolenia, czy jego naturalnym buntem? Przejawem bohaterstwa czy tromtadracji? Świętą ofiarą czy przekleństwem? Póki żyjemy sprawa nie zostanie zamknięta, może nawet nie zgaśnie przez kolejne pokolenia. Ale prócz historiozofii, w którą wpisują się dzieje powstania, są jeszcze zwykłe ludzkie opowieści, które żyją w domach i rodzinach. Które się wciąż powtarza, bo niosą z sobą archetypiczne figury polskich losów.