Rozumiem, że historycy litewscy interpretują Powstanie Styczniowe w sposób odmienny niż politycy.
Historycy nie mają wątpliwości, że był to ostatni okres naszej wspólnej historii i nie może być zrozumiany, jeśli nie rozumie się tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Obchody 150. rocznicy Powstania Styczniowego na Litwie obejmują wiele konferencji naukowych. Może pewne idee przenikną do świadomości społecznej?
Trochę ironicznie patrzę na konferencje, nawet jeśli jestem ich organizatorem. Uważa się, że jeśli historycy się dogadają, to wiele zmieni. Nieprawda. To nic nie daje. Nie udaje się nam zmienić myślenia ludzi. I mówię to też jako człowiek, który dwadzieścia lat współpracuje z telewizją.
Ale litewskie obchody to nie tylko konferencje. Zostanie wydany znaczek upamiętniający powstanie, wybita pamiątkowa moneta.
Telewizja wyemituje też dokumentalny film o powstaniu. Myślę, że to bardzo ważne. W Internecie jest już wirtualna wystawa powstańczych litografii Michała Andriollego i Artura Grottgera. O ile Andriolli jest u nas dość znany, o tyle Grottger – nawet jego „Lithuania" – nie. Mają też odbyć się różne akcje, będzie upamiętniona największa, trzydniowa bitwa pod Birżami stoczona przez oddziały Sierakowskiego.
Myśli pan, że po tym roku obchodów świadomość Litwinów dotycząca Powstania Styczniowego będzie trochę inna? Zobaczą w nim nasz ostatni wspólny zryw i tradycje Wielkiego Księstwa Litewskiego?
Mam nadzieję. Najważniejsze, by eksponować herb z Powstania Styczniowego, pod jakim powstańcy szli do boju – Orzeł, Pogoń i Archanioł Michał. Pewne idee, o których mówił Jerzy Giedroyc, są przecież nadal aktualne, choć o nich się zapomina. Zapomina coraz częściej, co muszę stwierdzić z przykrością, także w Polsce.
Alfredas Bumblauskas jest historykiem, profesorem Uniwersytetu Wileńskiego i członkiem senatu tegoż uniwersytetu, jest też członkiem rady Litewskiego Instytutu Historycznego oraz rady Wileńskiej Akademii Sztuk Pięknych.