Matka Teresa z Kalkuty stała się ikoną popkultury. Jej charakterystyczna, lekko pochylona postać jest symbolem zaangażowania charytatywnego i pracy dla najuboższych. Jej dzieło i osoba przyciąga wszystkich: wierzących i niewierzących, zafascynowanych i tych, którzy chcieliby znaleźć na jej życiorysie skazę, by móc ją choć trochę odbrązowić. I tak jest już od wielu dziesięcioleci. Tysiące artykułów i książek sprawiają wrażenie, że jest to jedna z najlepiej znanych osób na świecie. Ale to tylko iluzja, bowiem życie Matki Teresy kryło mroczny sekret. Opowiada o nim wstrząsający zbiór prywatnych pism „Świętej z Kalkuty” opublikowany właśnie przez wydawnictwo Znak.
Ową tajemnicą, o której nie wiedział nikt poza kilkoma duchownymi, jest całkowita nieobecność odczuwanej obecności Boga w życiu Matki Teresy. Stan ten trwał od momentu powołania przez nią Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości. „Ciemność jest taka ciemna – opisywała swój stan kierownikowi duchowemu – a ja jestem sama. – Niechciana, opuszczona. Samotność serca, które pragnie miłości, jest nie do zniesienia. Gdzie jest moja wiara? Nawet tam, głęboko, w samym wnętrzu, nie ma nic prócz pustki i ciemności”.
Kilka lat później straciła nawet zdolność do mówienia innym o swoim stanie: „samotność jest tak ogromna. Wewnątrz ani na zewnątrz nie mam nikogo, do kogo mogę się zwrócić. On zabrał mi pomoc nie tylko duchową, ale nawet ludzką. Nie potrafię z nikim porozmawiać, a nawet jeśli to zrobię, nic nie wchodzi do mojej duszy (...) Jeśli piekło istnieje – to musi to być to”.
Znawcy mistyki rozpoznają oczywiście w tych opisach stan „ciemnej nocy miłości”, którą św. Jan od Krzyża uznawał za niezbędny element życia każdego mistyka. Tyle tylko, że to, co według niego samego jest elementem przejściowym, trwającym jakiś czas i przemieniającym się w poczucie trwania w obecności Boga, u Matki Teresy trwało kilkadziesiąt lat, z jedną niespełna miesięczną przerwą. Nauczała ona siostry, umacniała je w wierze, promieniowała świętością wręcz dostrzegalną, a sama odczuwała w głębi duszy „całkowity chłód”, absolutne odrzucenie przez Boga, samotność pieki.
Ten dramatyczny stan poprzedziła niebywała bliskość z Bogiem. I to trwająca w zasadzie od najwcześniejszych lat życia. „Od dzieciństwa Serce Jezusa było moją pierwszą miłością” – wspominała wiele lat później. Lata spędzone w zgromadzeniu loretańskim były także niewątpliwie okresem spokojnego i pracowitego pogłębiania swojego życia wewnętrznego. Praca w szkole, niedzielne odwiedziny w slumsach i modlitwa harmonijnie układały się w jej życiu w całość, która miała jeden cel: służbę Chrystusowi.