Zostawił na lodzie premiera i wicepremiera, marszałka i wicemarszałka, historyków nadwornych i zasłużonych budowniczych III RP. Aż żal teraz na nich patrzeć. Serce się kraje, gdy trzeba słuchać niezdarnych komentarzy Stefana Niesiołowskiego i oglądać jego szalone, rozbiegane oczy. I ten przejmujący widok konsternacji na zwykle zatroskanym o Polskę obliczu premiera.

Jeszcze niedawno za Lechem stał kraj cały. "Gazeta Wyborcza" dzień po dniu donosiła, że w każdej gminie, w każdej wsi nawet, formuje się komitet obrony dobrego imienia wielkiego Polaka. Ach, ileż było tam komentarzy wzniosłych, ile słów oburzenia, jak wielkie szat rozdzieranie, ileż wspominków rzewnych. Pamiętacie państwo? Toż to ledwie kilka miesięcy temu. A tu taki pasztet. Takie zaprzaństwo. Niewiarygodne.

Zamiast wdzięczności po skon połaszenie się na 30 judaszowych ganleyowych srebrników. Na nic zatem wszystkie wyrzeczenia ludzi rozumnych. Na nic wielkoduszność. Przecież jeszcze kilka dni temu Wałęsa mógł się plątać w sprzecznościach. Mógł mówić, że coś tam podpisał, a potem, że nie podpisał, a potem, że i podpisał, i nie podpisał. Że się spotykał i mówił, ale nie szkodził, albo nie mówił i szkodził, albo szkodził i nie mówił. Że jakieś tam dokumenty zabrał i zniszczył albo nie zabrał i zniszczył, albo nie zniszczył i nie zabrał, ale zniszczył, tylko oddał całe. Że co podpisał, nie miało znaczenia, ale nie podpisał, i to też nie miało znaczenia, a nawet gdyby podpisał, czego nie podpisał, ale podpisał, to i tak jego sprawa, a reszcie wara od tego, bo on w ten sposób wszystkich ograł. Jeszcze niedawno słowa te były znakiem głębi. Był jeden front, jedna linia partyjna, jedna myśl wzniosła, od premiera u góry po najmarniejszego wykształciucha na dole.

A teraz? Znowu polskie bagienko. Wałęsa wybrał Ganleya. Wolał pieniądze od CIA i KGB – wreszcie wiadomo, kto za tym wszystkim stoi – niż nędzne ochłapy Palikota. Na to jednak zgody być nie może. O, tu się miarka przebrała. W Polsce wolno łgać, obrażać, kręcić, w żywe oczy się zapierać, z miedzianym czołem odrzucać chorych z nienawiści tropicieli teczek. To tak. Ale kwestionować dogmatu traktatu lizbońskiego nie wolno. Nawet Wałęsie. Co Bruksela ustaliła, jest święte na wieki wieków amen. Albo do następnego traktatu, który będzie równie święty jak poprzednie. Dlatego teraz dla Wałęsy nie będzie zmiłowania. Co tam Gontarczyk z Cenckiewiczem i Zyzakiem. To była kaszka z mleczkiem. Teraz dopiero wybuchnie prawdziwy ludowy gniew. Taka zdrada nie przejdzie.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/lisicki/2009/05/15/koniec-lecha-walesy/]blog.rp.pl/lisicki[/link]