Baza Narodowego Biura Turystyki Rwandy w Kinigi znajduje się kilkanaście kilometrów od największego miasta na północy kraju Ruhengeri. Wokół pola pokrojone jak w całej Rwandzie na drobne gospodarstwa. Z góry wyglądają jak znaczki pocztowe, na każdym uprawia się co innego: kapustę, sorgo, banany, ziemniaki, kukurydzę. Każde stanowi źródło utrzymania dla wieloosobowej rodziny.
Chłopi od kilkudziesięciu lat przyzwyczaili się do turystów – nie dlatego, że tak im się podobają, ale nie mają specjalnie wyboru. Rwanda postawiła na turystykę, i to turystykę dla najbogatszych: każdy z nas pijących właśnie przed wyjściem w góry dobrą miejscową kawę zapłacił 500 dolarów za wejście do Parku Wulkanów i podglądanie górskich goryli. Czas podglądania ograniczony do godziny.
Mimo tak wysokiej ceny turyści zjeżdżają tu masowo i płacą bez gadania – niektórzy nawet za trzy – cztery dni trekkingu. W Rwandzie mamy największą szansę zobaczenia goryli w pełnej krasie. W Parku Wulkanów żyje 320 sztuk, kilkadziesiąt sztuk mieszka w Nieprzeniknionym Parku Bwindi w Ugandzie, a najwięcej – 380, w Kongu na zboczach wulkanów Parku Narodowego Wirunga. Tylko że we wschodnim Kongu od lat trwa wojna i turystyka zamarła. Rwanda jest zatem najlepszym miejscem do oglądania goryli – za swoje 500 dolarów każdy turysta ma zagwarantowane dotarcie do jednej z siedmiu rodzin żyjących po tej stronie granicy.
[srodtytul]Musieli się przenieść gdzie indziej[/srodtytul]
Trafiam do grupy prowadzonej przez strażnika o imieniu Felix i zaczynamy podejście – szukamy dziewięcioosobowej rodziny o nazwie Sabinyo. Zanim jeszcze przekraczamy granicę parku, wchodzimy na duże pole ogrodzone kamiennym płotem. Pole zostało wykupione przez sieć hoteli Serena, wkrótce ruszy tu budowa ogromnego obiektu, który ściągnie jeszcze więcej turystów. Pytam, co się stało z gospodarstwami chłopów z tego rejonu. – Musieli się przenieść gdzie indziej – tłumaczy Felix.