Prof. Andrzej Nowak: Polska, czyli wiara, republika i niezgoda na zniewolenie

Nasza klasa średnia, jeszcze karmiona rozmaitymi kompleksami, zaczyna wreszcie dostrzegać, że Polska wcale nie jest jakoś dużo gorsza niż Francja, Wielka Brytania czy Niemcy - mówi prof. Andrzej Nowak, historyk.

Publikacja: 11.01.2019 09:00

Prof. Andrzej Nowak

Prof. Andrzej Nowak

Foto: EAST NEWS

Jesteśmy narodem bez skazy – nigdy nie było w Polsce antysemityzmu, tylko ziemia obiecana dla prześladowanych z całej Europy. Cnotliwa polska szlachta myślała tylko o tym, by oświecać chłopstwo. Wszystko co złe, to zawsze inni: zaborcy, okupanci, komuniści. My byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa i walczyliśmy za wolność waszą i naszą...

W naszej debacie publicznej funkcjonuje figura tzw. kołtuna polskiego, który właśnie w ten sposób ma widzieć polską historię. I przedstawiciele takiego gatunku na pewno istnieją, ale ani nie dominują wśród czytelników książek historycznych, ani nie są niczym wyjątkowym, odróżniającym nas od Anglików, Niemców, Rosjan, Czechów czy Szwedów.

Kołtun angielski i kołtun szwedzki?

W historii interesuje ludzi to, co przedstawia ich własny naród w dobrym świetle. Lubię chodzić po zagranicznych księgarniach i widzę, co zapełnia najwięcej miejsca na półkach. To np. historia wojskowa i starcia, w których „nasi" są wielkimi zwycięstwami albo wielkimi ofiarami.

Czyli wszędzie ludzie lubią wybielać własną historię?

Wszędzie widać potrzebę identyfikacji z pozytywnymi zjawiskami, bo gdyby ludzie parli do tych negatywnych, to świadczyłoby o chorobie psychicznej. Ale sama ta potrzeba nie oznacza od razu, że odbiorcy książki historycznej pragną czytać jedynie o minionej chwale czy historii bez skazy. Wystarczy spojrzeć na sukces wydawniczy Piotra Zychowicza. A przecież to nie jest przypadek odosobniony. Wielu polskich pisarzy i dziennikarzy za swoją misję uważa walkę z owym wyimaginowanym polskim kołtunem.

Na przykład kto?

Popularny pisarz Szczepan Twardoch z pasją zarzuca Polakom dokładnie ten styl myślenia: Polacy to ciemny naród, który wielbi swoją nieskazitelną historię... Ale z jakiegoś względu ci Polacy kupują dziesiątki tysięcy jego książek. To samo dotyczy książek Olgi Tokarczuk, która jest znakomitą pisarką, ale trudno uznać jej dzieła za opis minionej chwały i pochlebstwa dla polskości.

I co z tego wynika?

Że ze schematu, który pan, jak rozumiem, przekornie zarysował w pierwszym pytaniu, nie zostaje zbyt wiele. Są oczywiście tacy, którzy bezkrytycznie wielbią przeszłość Polski – w każdym jej aspekcie, ale jest też ogromna rzesza tych, którzy tego nie robią. Dlatego nie widzę nic nienormalnego w polskim stosunku do historii. A jeśli już pojawia się skłonność do poszukiwania jaśniejszych stron naszej przeszłości i przymykania oczu na te ciemniejsze, to mam wrażenie, że jest to głównie reakcja na wcześniejsze skupienie się na czarnych plamach. A nasza historia nie jest ani wyłącznie czarna, jak chce Jan Tomasz Gross, ani w całości świetlista.

Ale jak tak będziemy skakać z jednej skrajności w drugą, to ciągle będziemy tak samo daleko od prawdy.

Nie ma czegoś takiego, jak wzorzec polskiej historii, który da się w jednej książce opisać i zawsze od tej pory go powtarzać. Na tym właśnie polega historia, że zmienia się nasz ogląd, nasze samorozpoznanie w dziejach. I ono wynika ze ścierania się różnych wizji, uzupełniania ich, poprawiania. Każde pokolenie pisze więc historię Polski na nowo, oczywiście korzystając z dorobku poprzednich pokoleń. I to znowu nic niezwykłego – odbywa się wciąż to samo ucieranie poglądów na historię.

I nic niezwykłego w tym, że wywołuje to w Polsce tak wielkie emocje?

Może rzeczywiście robimy to czasem zbyt podniesionym głosem, może czasem z niepotrzebną nutą histerii, ale to dlatego, że historię mamy naprawdę ciekawą: Polska, chcąc nie chcąc, była bardzo aktywnie zaangażowana w wiele najważniejszych wydarzeń w historii XIX i XX wieku. My po prostu mamy się o co spierać, więc dyskutujemy trochę żywiej niż w niektórych krajach Europy, żyjących na marginesie wielkiej historii. Nie ma drugiego kraju, który graniczyłby z Niemcami i z Rosją jednocześnie, i miał zarazem najliczniejszą na świecie wspólnotę żydowską wewnątrz swoich granic. Nasi potężni sąsiedzi, którzy tak mocno wpływali na historię Polski i świata, podobnie jak nasi wewnętrzni „sąsiedzi", tworzą także swoją bardzo wpływową politykę historyczną, której Polska jest przedmiotem – obrabianym stosownie do ich potrzeb.

Jakie to ma znaczenie?

One także formułują bardzo wpływową w świecie wizję tego, jak wyglądały stosunki polsko-niemieckie, polsko-rosyjskie czy polsko-żydowskie. Elity opiniotwórcze krajów zachodnich mają do tego jeszcze utrwaloną co najmniej od czasów Woltera wizję stosunków „cywilizowanej", „prawdziwej Europy" z „prymitywną", „zacofaną", wymagającą wciąż pouczeń „gorszą Europą", w której centrum znów jest Polska, a raczej pewna jej karykatura. To ważne układy odniesienia, wobec których toczy się także nasza dyskusja wewnętrzna. I to wszystko stanowi o jej wysokiej temperaturze. Ale ja z tej temperatury się cieszę, bo ona oznacza, że nasza historia nie umarła. A nie chcę, żeby umarła.

By móc się zmagać z polskością, na pewno warto wiedzieć, o czym w ogóle mówimy. Np. mój promotor ze studiów, filozof Zbigniew Stawrowski, powtarza, że polskość jest nierozłącznie związana z chrześcijaństwem i republikanizmem. Domyślam się, że to rozpoznanie jest panu bliskie.

Przedstawiam je w kolejnych tomach „Dziejów Polski". Tak rozpoznaję treść tych dziejów. Nie ma historii Polski przed chrztem. Chociaż to oczywiste, wydawałoby się, ujęcie, spotyka się dziś z niesłychanie żywą krytyką tych, którzy tworzą zupełnie fikcyjną historię imperium słowiańskiego – przedchrześcijańskiego.

Z ich punktu widzenia chrześcijaństwo było na naszych ziemiach agresorem.

Co do tego, że było w jakiejś mierze agresorem, nie mam żadnych wątpliwości. Tylko że to, co było przed nim i zostało niejako podbite przez chrześcijaństwo, nie zostawiło trwałych śladów jakiejś polskiej tożsamości. Ona zaczyna się od chrztu, i co za tym idzie, od zanurzenia w kulturę łacińską, europejską. Chrzest to nasze najważniejsze spoiwo z Europą.

A później?

Można powiedzieć, że nasze szczególne miejsce w Europie zajmujemy wskutek splotu okoliczności – zbudowania swoistego modelu politycznego, właśnie republikańskiego, w którym czynnik obywatelski pojawia się już w wieku XII. Po raz pierwszy w całej Europie to właśnie mieszkańcy ziem polskich zaczynają samookreślać się jako „civis polonis", czyli nie obywatel jakiegoś miasta, np. Florencji, ale obywatel polski – tak od połowy XII stulecia polski rycerz zaczyna podpisywać się pod dokumentami.

Czym to skutkuje?

Obywatel to człowiek wolny, broniący swojej wolności wewnątrz wspólnoty. Rodzi się cała szlachecka kultura wybierania swoich władców, samorządu sejmikowego, walki o prawa ufundowane w aktywności obywatelskiej. A z tego wynika kolejny ważny aspekt polskości: powiększanie jej nie przez podbój, a poprzez unię. Choć zdarzają się i przypadki podboju, bo np. Ruś Czerwona zdobyta została w XIV wieku w twardej walce z Litwinami i po części z Węgrami. Ale bez porównania większa ekspansja ustrojowo-terytorialna Królestwa Polskiego wynikała z atrakcyjności modelu wolności obywatelskiej szerokich, jak na owe czasy, elit politycznych. I dlatego możemy mówić o polskim fenomenie unii, przyciągania do polskości np. elit bojarskich, które zamieniają się w szlachtę. Warto te nasze doświadczenia porównywać dziś z fenomenem Unii Europejskiej.

Która wypada lepiej: unia polsko-litewska czy ta zapoczątkowana przez Francję, Niemcy, Włochy i kraje Beneluksu?

Wszystko zależy od kryteriów – nie zawsze będą to porównania na korzyść Unii Europejskiej i oczywiście nie zawsze na korzyść unii lubelskiej. Po prostu warto porównywać nasze doświadczenia w tworzeniu unii – i w jej kryzysach. W roku, który właśnie się zaczął, dobrą okazję do tego daje 450-lecie unii lubelskiej. Warto to na nowo przemyśleć, szczególnie w kontekście problemów, jakie dzisiaj ma Unia. Przecież nasi przodkowie też zderzali się z różnymi przeciwnościami. Przyjrzyjmy się im, sprawdźmy, które z nich i w jaki sposób potrafili przezwyciężyć, a na których się potknęli.

Mamy więc, opierając się na naszych doświadczeniach, zaproponować dziś odpowiedź na kryzys integracji europejskiej?

Powinniśmy potraktować to jako nasz obowiązek, bo sami mieliśmy już doświadczenie budowy unii na wielką skalę miliona kilometrów kwadratowych i kilku wspólnot etnicznych oraz religijnych. Wyciągnijmy z tego wnioski. Być może warto do tej refleksji zaprosić także dzisiejszą UE, o ile ta chce jeszcze w ogóle myśleć o czymś innym niż o swoim własnym pomyśle ideologicznym, oczywiście zupełnie odmiennym od zasad wolności, na których oparta była Rzeczpospolita naszych przodków.

Zasady unii lubelskiej nie są jednak zbyt znane na Zachodzie.

Na szczęście okres III RP nie był czasem zmarnowanym przez historyków i nie jest już z tą znajomością naszej historii za granicą tak źle, jak było przed laty. Łatwo można już znaleźć książki, choćby Roberta Frosta czy Anny Grześkowiak-Krwawicz, w których napisano po angielsku coś wartościowego, często nawet odkrywczego, na temat polskiej specyfiki ustrojowej. I to nie są teksty pisane przez zwolenników angelicznej wizji historii Polski, od której zaczęliśmy naszą rozmowę, tylko teksty niezwykle rzetelnych, wnikliwych znawców tej tematyki.

Istnieje coś takiego jak duch polskości, coś unikalnego, charakterystycznego dla nas?

Ładnie ujął to prezydent Reagan, mówiąc w 1983 roku przed brytyjskim parlamentem o „wspaniałej polskiej niezgodzie na zniewolenie". Ten element polskości wiąże się z dziedzictwem najtrudniejszej części naszej historii, gdy po rozbiorach Polska jako wspólnota kulturowa musiała walczyć o swoje przetrwanie. Ta walka została zaświadczona kolejnymi powstaniami, konspiracjami, pracą organiczną. I nie należy przeciwstawiać sobie tych zjawisk: romantyzmu i pozytywizmu, bo to wszystko razem składa się na polską historię niezgody na zniewolenie. Warto też włączyć w tę historię także fenomen udziału kobiet w tym politycznym ruchu, co np. czyni jako historyk Magdalena Gawin, dzisiejsza wiceminister kultury.

Polska droga do równości płci?

Mówił o niej pięknie już Adam Mickiewicz. Na wykładach paryskich w 1842 roku podkreślał, że to nie jest jakaś teoretyczna droga jak na Zachodzie, ale prowadzi ona przez udział w tej samej walce o wolność. W połowie XIX wieku można było przytoczyć na to setki przykładów, a pod jego koniec, w czasach podziemnego Uniwersytetu Latającego, który ukończyło 5 tys. słuchaczek, a wśród nich np. Marysia Skłodowska, to już było zjawisko masowe. To wszystko warto sobie uświadomić, by zrozumieć fenomen odzyskania przez Polskę niepodległości. Nikt nam nie dał tego na tacy.

Nie pobili się trzej mocarze, a później po prostu nie przyszedł dobry prezydent Wilson i nie dał nam wolności, by osłabić Niemcy i Rosję?

Tak myśląc, negujemy wysiłek sześciu pokoleń, które, czy to czynem, czy pracą organiczną, podtrzymały i zmodernizowały tożsamość narodową oraz zdołały ją przekazać chłopom i robotnikom – wbrew zaborcom. Bez rozpoznania tego fenomenu trudno polskość zrozumieć. Dzięki tym sześciu pokoleniom coś się w Europie zmieniło – powstało miejsce dla nas i innych narodów. Czasem nowe projekty narodowe budowano przeciwko Polsce, ale drogę torowała im właśnie polska niezgoda na zniewolenie – aż przez trzy imperia.

I wracamy do tego romantycznego ?„za wolność waszą i naszą"...

Bo to ta nasza uporczywa walka o prawo narodu do istnienia – i to w tym miejscu, w którym chcą istnieć tylko obce imperia – sprawiła, że pojawiło się ostatecznie pole do istnienia nie tylko dla narodu polskiego, ale i ukraińskiego, litewskiego, białoruskiego i innych. Także to, że Polska powiedziała „nie" Hitlerowi i Stalinowi, nie było dowodem żadnej głupoty, jak niektórzy chcą to widzieć, ale było przejawem właśnie tej głęboko zakorzenionej postawy. Rząd, który by się zgodził na podporządkowanie Hitlerowi w 1939 roku, zostałby zmieciony w jeden dzień przez bunt narodowy. Bo czy wyobraża pan sobie, by Polacy zgodzili się iść z Hitlerem na Paryż?

Ale można by zapytać: co nam ta pięknoduchowska postawa dała?

A nie dostrzega pan pozytywów? Czy Polski nie ma dziś na mapie? W tym samym dokładnie miejscu, gdzie tysiąc lat temu było imperium Chrobrego?

W roku 1619 Polska zajmowała terytorium 990 tys. km kw. i była światową potęgą. Dziś gramy chyba w trzeciej lidze...

Bzdura! Rzeczpospolita była potęgą – ale tylko regionalną, na pewno nie światową. A dzisiejsza Polska nie gra w żadnej trzeciej lidze, tylko znów jest regionalną siłą, ma do tego potencjał.

Przede wszystkim jednak w XVII wieku to nie była jedynie Polska, ale właśnie Rzeczpospolita. Dziś na tym obszarze istnieje kilka państw narodowych, o co zresztą sami walczyliśmy, żeby stało się możliwe. I to właśnie nasza niezgoda na zniewolenie sprawiła, że Polska istnieje dziś w dobrych granicach, a obok, na wschodzie, nie ma tylko jednej chmury imperialnej, choć ta oczywiście wciąż nad nami wisi, w postaci Rosji Putina, ale jest też Ukraina, balansująca na krawędzi politycznej samodzielności Białoruś, a także Litwa, Łotwa – to wszystko kraje spadkowe po Rzeczypospolitej. Mapa polityczna Europy Środkowo-Wschodniej świadczy o tym, że coś się jednak zmieniło od czasu, gdy dominowały tu jedynie imperia Katarzyny II, Fryderyka II i Józefa II, czy tym bardziej Hitlera i Stalina. I to jest część dziedzictwa naszej niezgody na zniewolenie.

A dzisiaj jaką lekcję możemy z tego wyciągnąć?

W XXI wieku to raczej lekcja dla tych, którzy wciąż chcą decydować za mniejsze narody, którzy z arogancją głoszą, jak niektórzy politycy francuscy i niemieccy, że w Unii Europejskiej tylko te „stare", „wielkie" – jak przyzwyczaili się myśleć o sobie – narody powinny decydować za niedojrzałych „wschodniaków", słabych i głupszych, którzy nie dorośli do Europy. Znów potrzebna jest postawa niezgody na zniewolenie, na paternalizm i arogancję imperialnych biurokracji.

Polska wciąż jest tak źle postrzegana na Zachodzie?

To się zmienia. 30 lat temu byliśmy widziani jako kraj furmanek i pijanych chłopów. Choć niektórzy publicyści i pisarze starają się utrwalać ten stereotyp, ale on w coraz bardziej oczywisty sposób nie zgadza się z rzeczywistością. Każdy, kto przyjeżdża do Polski, widzi, że nasz kraj tak nie wygląda. Nie spotyka na każdym rogu wykrzywionej nienawiścią mordy pijanego polskiego chłopa, żądnego żydowskiej krwi. Widzi raczej względnie zasobną, a w każdym razie rosnącą w zasobność i aspirację klasę średnią, która po części wciąż jest jeszcze karmiona przez część mediów i tzw. intelektualistów rozmaitymi kompleksami, ale która w konfrontacji właśnie z rzeczywistością zaczyna wreszcie dostrzegać, że Polska wcale nie jest jakoś dużo gorsza niż Francja, Wielka Brytania czy Niemcy. Dlatego też coraz więcej Polaków zaczyna dostrzegać, że nasza tradycja też ma w sobie coś wartościowego.

Ale sam pan przyznaje, że Francuzi czy Niemcy wciąż nas traktują bardzo protekcjonalnie.

Nasze znaczenie gospodarcze i polityczne rośnie i coraz lepiej wszyscy widzą, jak kluczowa jest Polska w Europie Środkowo-Wschodniej. Niektórzy nie chcą się z tym pogodzić. Tymczasem każdy rozsądny polityk niemiecki musi przyznać, że bez dobrych stosunków z Polską jakiekolwiek liderowanie przez Niemcy w Europie jest wykluczone. To nie działa tylko w jedną stronę, że to Polska musi mieć dobre stosunki z Niemcami – Berlin też musi się z nami dobrze dogadywać, bo inaczej słabnie jego centralna pozycja w Unii. Tak trzeba patrzeć na miejsce Polski w Europie, a nie tylko przez pryzmat kompleksów, do których pan stale w swoich pytaniach nawiązuje. Te kompleksy przestają być aktualne – rozmijają się z rzeczywistością. Polska staje się coraz ważniejszą częścią Europy, a to sprawia, że jej głos będzie słuchany z coraz większą uwagą. I nie powinna dawać się spychać do roli petenta czy ucznia.

Tylko że Zachód rozwija się społecznie w kierunku, który wielu Polakom nie odpowiada. I im bardziej Zachód się laicyzuje, im więcej przyjmuje imigrantów, tym bardziej my odstajemy kulturowo. Zachodni intelektualiści coraz częściej będą nas więc widzieć jako zabobonny i nacjonalistyczny kraj. I mają oni uważnie słuchać naszego głosu?

Nie wiem, czy Zachód się rozwija czy raczej zwija. Prawdą jest na pewno, że przynajmniej od czasów Woltera, a może nawet Cromwella czy Lutra, wśród części zachodnich elit panuje swoisty przesąd antykatolicki. Kraj, który podtrzymuje swoją katolicką tożsamość, naturalnie naraża się na konfrontację z tym przesądem. Ale jednocześnie widać, że w zachodnich społeczeństwach, w których wciąż dużą rolę odgrywają elity zdominowane taką postwolterowską myślą, stopniowo do głosu dochodzi przekonanie, że elity te realnie nie mają wiele do zaoferowania, szczególnie jeśli chodzi o wizję przyszłości – dla Francji czy Niemiec. Bo dokąd ma dziś zaprowadzić ta walka z chrześcijaństwem i opartą na nim kulturą europejską?

Kto walczy z kulturą europejską?

Ostatnio szokującym przeżyciem dla mnie była wizyta w Domu Historii Europejskiej w Brukseli. Nie ma tam śladu wielkości kultury Europy, a jedynie jej karykatura, sprowadzona wyłącznie do roli podglebia dla nacjonalizmu i antysemityzmu. Nie ma tam nie tylko Chopina, ale Mozarta, Beethovena, Bacha. Nie ma katedr, sztuki. Wizja Europy jako kontynentu postkulturalnego, który walczy tylko z przesądami, jak wymyślił to kiedyś Wolter, jest wizją już tak mocno oderwaną od rzeczywistego dorobku Europy i rzeczywistych problemów dzisiejszych jej mieszkańców, że wkrótce musi dojść do jej kompromitacji.

I to tradycjonalistyczna Polska stanie się punktem odniesienia dla Europy?

Polska, bardziej przywiązana do tradycji, które są po prostu tradycjami europejskimi, może przestanie być postrzegana jako swego rodzaju przeżytek do wytępienia, a zacznie być punktem odniesienia do refleksji: a może to nie jest źle, że nad Wisłą wolniej postępują te procesy, które niszczą Europę nad Sekwaną czy Renem? Procesy odchodzenia od Europy: jej tradycji religijnych i kulturalnych. Chyba tak zaczynają patrzeć na to np. Francuzi, kiedy słyszą, jak ich minister wzywa, żeby przestali rodzić dzieci, by zrobić miejsce dla imigrantów...

A może Francuzi jednak posłuchają tych apeli, np. w trosce o los planety, bo przecież każdy nowo narodzony człowiek, jak wyliczyli niedawno ekolodzy, to 1350 ton emisji dwutlenku węgla do atmosfery...

Wizja samobójstwa cywilizacji, w którym nie ma już miejsca dla dzieci, nie może być atrakcyjna dla nikogo normalnego. Odpowiedzią inną niż samobójstwo jest dalsza, twórcza ekspansja ludzkości: kosmos czeka. Może powinniśmy to przypomnieć w kraju, w którym przyszli na świat Kopernik i Ciołkowski? W każdym razie bez tradycji, bez ciągłości, bez kultury, jaką zostawiły nam wieki uczestnictwa w europejskiej wspólnocie duchowej, której Polska stworzyła jedną z oryginalnych wersji, Europa nie przetrwa w XXI wieku. Przez pryzmat tych wyzwań warto spojrzeć na Polskę, zamiast powtarzać kompleksy, od których zaczęliśmy naszą rozmowę.

rozmawiał Michał Płociński

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jesteśmy narodem bez skazy – nigdy nie było w Polsce antysemityzmu, tylko ziemia obiecana dla prześladowanych z całej Europy. Cnotliwa polska szlachta myślała tylko o tym, by oświecać chłopstwo. Wszystko co złe, to zawsze inni: zaborcy, okupanci, komuniści. My byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa i walczyliśmy za wolność waszą i naszą...

W naszej debacie publicznej funkcjonuje figura tzw. kołtuna polskiego, który właśnie w ten sposób ma widzieć polską historię. I przedstawiciele takiego gatunku na pewno istnieją, ale ani nie dominują wśród czytelników książek historycznych, ani nie są niczym wyjątkowym, odróżniającym nas od Anglików, Niemców, Rosjan, Czechów czy Szwedów.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Max Verstappen: Maszyna do wygrywania
Plus Minus
Kilim, który ozdobił świat
Plus Minus
Prawo stanu wojennego
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Aleksandria. Miasto, które zmieniło świat”: Padł na twarz i podziękował Bogu