Był późny wieczór. Z lewej, od Belwederu, w prawą, w stronę katedry, wśród nieprzebranych tłumów płynęła nad głowami trumna. Kordon trzymał pochodnie. To nierzeczywiste światło nadawało uroczystości teatralną oprawę. Ze swego miejsca widziałem hełmy, bagnety, siwe głowy i trumnę okrytą biało-czerwonym proporcem z orłem. Kiedy zniknęła w załomie Świętojańskiej, zacząłem opracowywać plan zajęcia lepszego miejsca „widokowego” na wyprowadzenie zwłok.

Następnego dnia tłum karnie ustawiony w kolejkę oddawał hołd Marszałkowi. Na trzeci dzień od rana oddziały honorowej eskorty ustawiały się na Nowym Zjeździe. Była tam także kompania piechoty rumuńskiej. Jak głosiła wieść gminna, Rumuni otrzymali buty w Warszawie. Ja krążyłem wśród wojska jako goniec zaopatrujący armię w papierosy. Najpopularniejsze wśród niższych szarż były kowboje. Oficerowie palili egipskie lub egipskie przednie (naturalnie droższe). Miałem wtedy 11 lat, ale spryt i bezczelność maturzysty. Nowy Zjazd był zamknięty, jednak ja jako kurier specjalny mogłem chodzić po całym terenie zajętym przez wojsko. W końcu uplasowałem się na daszku firmy Iskra..., skąd miałem widok na cały plac Zamkowy. Nagle zamieszanie. Z tłumu policja wyciąga studenta, który wykrzykuje nieprzystojne słowa pod adresem zmarłego. Nie wszyscy go kochali.

Wreszcie kondukt ruszył. Tym razem z prawa w lewo – z katedry na Pole Mokotowskie. Trumna Marszałka jechała na lawecie ciągnionej przez konie w żałobnych czaprakach. Za trumną prezydent Mościcki, wdowa, a dalej rząd i goście. Z gości wyróżniał się tuszą i wyglądem (w galowym mundurze) Hermann Göring. Stąpał godnie i żałobnie. Ciekawe, czy myślał, że za cztery lata będzie deptał ten bruk jako zwycięzca blitzkriegu. Chłonąłem w siebie ten widok. Zapamiętałem Göringa, a przegapiłem Pétaina, który zresztą też źle skończył – jako karykatura Napoleona na wyspie d’Yeu. Kondukt zamykały pióropusze korpusu dyplomatycznego.

Potem zerwała się burza, podkreślając dramatyzm ostatniej defilady na Polu Mokotowskim. Z Pola specjalnie zbudowaną bocznicą generałowie przeciągnęli lawetę do pociągu, którym Marszałek pojechał przez zapłakaną Polskę na Wawel. Ostatnią wartę pełnił ulubieniec wodza generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski.

Gdy trumnę wnoszono do wawelskiej katedry, powtarzaliśmy słowa Józefa Piłsudskiego z pogrzebu prochów Słowackiego: „(…) Bo królom był równy”.