Sytuację pogarsza fakt, że w społeczeństwach na dorobku, takich jak polskie, dzieci częściej pozostają poza kontrolą zajętych pracą rodziców. Pierwszym symptomem, że dzieje się coś złego, jest ostentacyjne okazywanie braku szacunku dla matki lub ojca. Poniżanie, lekceważenie, często przy świadkach. Następny krok to próba narzucenia rodzicom własnych reguł funkcjonowania domu. Kiedy i tu dziecko nie spotyka się z reakcją, bywa, że za złamanie nowych „reguł” rodzic jest karany przemocą fizyczną.
– Opuściłam Polskę w 1999 r. – opowiada Iwona. Wyjechała do Anglii, zostawiając córkę na sześć lat pod opieką babci. Sprowadziła ją do Anglii, gdy tylko się urządziła. – Sandra miała 13 lat, trafiła do angielskiej szkoły dla dziewcząt, gdzie towarzystwo było mieszane: dzieci i z domków, i z blokowisk. Od tamtej pory zaczęły się hocki-klocki: pyskowanie, picie alkoholu, palenie papierosów, niewracanie na noc. Raz uderzyła mnie pięścią w ramię, raz kopnęła z całej siły, a na nogach miała martensy. Teraz dla mojego dziecka jestem po prostu „debilem”. Myślę, że chce mnie w ten sposób ukarać za czas, kiedy byłyśmy osobno, choć cały czas twierdziła, że rozumie mój wybór – opowiada Iwona.
Jeśli agresja skierowana jest przeciw ojcom, to dotyczy to raczej starszych synów. Nierzadko w odwecie za przemoc doznaną w dzieciństwie. Stają w obronie siebie lub słabszego w rodzinie – choćby matki – gdy mają już przeświadczenie o względnej równowadze siły.
Jak reagować na dziecięcą przemoc? Psychologowie twierdzą: nie ma prostych reguł. Ustępowanie, uleganie i przyjęcie strategii na przeczekanie powoduje wzmocnienie negatywne – dziecko dostaje komunikat, że strategia się sprawdza.
Z kolei nadmierne skupianie uwagi na sprawach dziecka powoduje, iż może ono się utwierdzić w przekonaniu: interesuję rodziców tylko o tyle, o ile sprawiam im kłopoty. Wobec tego problemów będzie więcej.
[srodtytul]Syndrom cesarza[/srodtytul]
Vicente Garrido, psycholog, profesor z Uniwersytetu w Walencji, konsultant ONZ i autor książki „Los hijos tiranos. El síndrome del emperador” („Despotyczne dzieci: Syndrom cesarza”), był zaskoczony, że tak wielu rodziców w Hiszpanii zgłasza policji pobicie przez własne dziecko. Czynią tak, by chronić rodzinę i pozostałe dzieci przed demoralizacją. Polscy rodzice mają kłopoty z otwartym przyznaniem, że dziecko jest wobec nich agresywne. O swoich problemach rzadko rozmawiają nawet ze znajomymi. Do końca próbują udawać, że nic złego się nie dzieje.
Stąd niechęć do powiadamiania policji, wnoszenia spraw do sądu i wycofywanie zeznań, kiedy już sprawy trafią na wokandę. Już samo przyznanie się do bycia ofiarą jest przede wszystkim przyznaniem się do życiowej porażki. Zdajemy sobie sprawę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. W głębi jesteśmy przeświadczeni, że u źródeł przemocy tkwią zaniedbania wychowawcze.
– Bezustannie zastanawiam się, w którym momencie popełniłam błąd – opowiada Barbara, samotna matka 17-letniej Marty. Robi rachunek sumienia, ogląda zdjęcia, analizuje sytuacje z przeszłości. Zastanawia się, czy gdyby nie rozwód, doszłoby do takiej sytuacji. Obojętność córki, jej chłód boli ją bardziej niż spowodowane przez nią oparzenie. Nie zgłosiła sprawy na policję. Czeka, aż Marta dojrzeje i zrozumie swój błąd. – Może kiedy pójdzie na studia? Może kiedy będzie miała własne dzieci? – mówi.
Ale przykłady wskazują, że każda reakcja może się okazać skuteczna. W Kielcach wnuk do końca nie wierzył, że babka zgłosi się na policję. Gdy sprawa trafiła do sądu, chłopak zmiękł. Babka wycofała przeciw niemu sprawę, uzasadniając, że postępowanie wnuka diametralnie się zmieniło.
[srodtytul]W gruncie rzeczy obcy człowiek[/srodtytul]
Co jednak wtedy, gdy sprawy zaszły już za daleko i nie udaje się osiągnąć poprawy? Specjaliści z pogotowia dla ofiar przemocy „Niebieska linia” zaczynają od prób zdjęcia z barków rodzica poczucia winy. Tłumaczą, że przemoc jest zjawiskiem znanym. To, co się dzieje, może mieć korzenie w przeszłości, ale tylko częściowo. Za agresywne zachowanie jest odpowiedzialny agresor, nie ofiara.
– Zawsze w takich sytuacjach powstaje pytanie, gdzie były inne ośrodki, które powinny przyjść rodzinie z pomocą, zauważyć zaburzone relacje i podjąć próbę ich uzdrowienia. Bo przecież dziecko, które używa agresji, musi mieć zaburzony program rozwojowy. Ma problemy z nauką, w relacjach z rówieśnikami – mówi Renata Durda. To oznacza, że trudnym uczniem powinna się zainteresować szkoła, ośrodek pomocy społecznej, być może kurator rodzinny.
Gdyby rodzice wcześniej dostali sygnał, że wraz z dzieckiem rośnie im problem, do wielu agresywnych zachowań mogłoby nie dojść. Jeśli rodzic zdecyduje się na działanie, w „Niebieskiej linii” może liczyć na pomoc prawników i psychologów. – Matka i ojciec zawsze chcą utrzymania jak najbliższej więzi z dzieckiem, ale budowanie tych więzi musi nastąpić od nowa, na innych zasadach – mówi Durda. Rodzic musi zadbać o siebie, przyjąć do wiadomości, że ma prawo do bezpieczeństwa, życia, zdrowia. A dziecku może pomagać, ale na swoich warunkach. Przemoc jest tylko symptomem, że w całej rodzinie tkwią inne problemy i że trzeba zacząć je rozwiązywać.
Jedno jest pewne – agresywnego dziecka nie można zostawić samemu sobie. Pozostawione bez naprawienia negatywne relacje rodzica z dzieckiem wraz z wiekiem ulegają pogorszeniu. Starzejący się i coraz bardziej uzależniony od pomocy innych rodzic staje się jeszcze łatwiejszym celem przemocy dorosłego, mającego władzę i obcego w gruncie rzeczy, człowieka.