Kiedy oglądałem „Pianistę" w jednym z warszawskich kin, a na ekranie ludzkie szkielety oddawały życie za pajdę chleba i słoiczek dżemu, para przede mną smakowicie pałaszowała kaczkę. Ja, skromnie sącząc whisky, pomyślałem wtedy, że przecież w czasie okupacji można było podjeść bardzo smacznie, choć drogo. W prywatnych restauracjach, które prowadziły znające się na kuchni panie b.z. (byłe ziemianki), menu było całkiem przyzwoite.

A czy nie byłoby moralniej ogłosić post wojenny zamiast bojkotu jawnych teatrzyków? Co było większą kolaboracją? Nalewanie wódki Niemcom czy oglądanie „Ślubów panieńskich"? Jakoś nikt do tego tematu nie wraca. A w knajpkach atmosfera przedwojenna i wytworna kuchnia. Aktorki grają kelnerki – U Aktorek, Pod Znachorem, To tu, Fregata, Za Kotarą. Można było tam dostać absolutnie wszystko. Wielkim powodzeniem cieszyły się torty, a wśród nich znany przed wojną w wytwornych dworach tort Fedora – migdałowo-czekoladowy, polany z wierzchu grubą warstwą lukru. Co ciekawe, został wymyślony na cześć Sary Bernhardt, grającej główną rolę w sztuce „Fédora" Sardou. A wracając Za Kotarę, można śmiało zdradzić, że ten lokal (Mazowiecka przy Świętokrzyskiej) był meliną wszystkich służb specjalnych – gestapo, Intelligence Service – i rajem szmalcowników. Aż kontrwywiad AK się zdenerwował i urządził tam egzekucję. Zginęli wszyscy. Wiem o tym lokalu od mojej koleżanki Myrki Malanowicz, która tam pracowała jako barmanka. Poznałem ją na tajnych próbach u Schillera. Też zginęła. Co pikantne – właścicielem był gestapowiec pochodzenia żydowskiego. Też zginął.

Najbezpieczniejsze były knajpki przy sklepikach. Znałem taką jedną, przy Hożej. Opijałem tam udane „transakcje" z właścicielem koni i platform, z którym pracowaliśmy na kolei (Ostbahn). Jedyny stolik – schabowe osobiście smażone przez właścicielkę, wódka z czerwoną kartką, luksus.

Raz po udanej transakcji zaprosiłem przyjaciół do Elny Gistedt, do prawdziwego luksusu. Podawał nam nasz profesor – barman, Jan Kreczmar. Zresztą już to kiedyś opisałem... Było wytwornie, drogo i bez grzechu, jak na przykład w wypadku wizyty w Teatrze Komedia. Nie wiem, kto miał rację.

Ale smak, który z wojny zapamiętałem najlepiej, to pajda razowego z cukrem. Dał ją nam – po ucieczce z Leichenkommando Panzer Division SS Hermann Göring, w wagonie EKD dla sparaliżowanych starców, gdzie wślizgnęliśmy się, oczywiście pod groźbą zastrzelenia – jakiś poczciwy, schorowany ksiądz. Co za smak! Cukier chrzęści. Najwykwintniejsza potrawa. Za oknami migają drzewa Milanówka, a my uciekliśmy spod kosy.

Chleb. Najlepszy smak świata.