Natura i tak jest nieprzekupna. Bo żeby nie oszaleć od myślenia o tym, co do czego można założyć, kiedy i co powiedzieć, gdzie i jak się zachować, można tylko na jeden sposób. Nie myśląc o tym. Stosować się do reguł, nie wiedząc o ich istnieniu. Mieć je – mówiąc językiem komentatorów piłkarskich – w swoim DNA. Wszystko inne, ślęczenie po nocach na blogach modowych, czytanie podręczników stylu, to już tylko cierpienia snobizmu. Daremna próba oszukania własnej natury.
Ten tajemniczy ogród stylu i elegancji czymś jednak musi wabić przechodzących obok wysokich murów tradycji i pochodzenia odgradzających go od reszty świata, że nie przestają szukać ukrytej wśród bluszczu furtki, by po kryjomu dostać się do środka (niczym nasz pan z apteki do swojego ogrodu rozkoszy ziemskich). Najbardziej intensywny zapach, jaki z niego dobiega, pochodzi z drzewa posadzonego w samym środku. Biegnie do niego każda ze ścieżek, stamtąd zaczynają się rozgałęziać wszystkie alejki. To drzewo jest marzeniem, które pomyślało się pierwszym rycerzom, czyli bezpośrednim przodkom późniejszych dżentelmenów. Prostym i mało konkretnym, ale wywracającym ich świat do góry nogami. Marzeniem o tym, żeby życie było – tak po prostu – trochę piękniejsze.
Nawet za cenę przymknięcia oczu na fakty, długą listę konieczności, którym przez wzgląd na swoją naturę podlega człowiek. Choćby kosztem wygody – bo pewnie wiele rzeczy trzeba będzie robić naokoło, nie wprost. Czekać dłużej, działać wolniej, kiedy ponaglają instynkty, i szybciej, bardziej zdecydowanie, gdy nogi paraliżuje strach. Dla tych naokoło to wszystko będzie wyglądało sztucznie, kiedy będą na nas patrzeć w przyszłości, powiedzą, że jesteśmy niepoważni. Ale warto się pomęczyć. Nie do końca wiemy dlaczego, ale to marzenie tak bardzo nie daje nam spokoju, że coś z nim musimy w końcu zrobić.
Marzenie, które nie zniknęło wraz z rycerzami ani nie rozpierzchło i zdziwaczało solidarnie z ostatnimi dżentelmenami. Dalej sprawia, że mali chłopcy widzą w kawałku patyka miecz czy strzelbę, a dorośli wierzą w zabobony i przesądy, w poezję codzienności. Jego ogród trochę zarósł i zdziczał, ale ma jeszcze na świecie wiele swoich skwerów czy choćby ławek. Już nie tak ogromnych i wypielęgnowanych, ale wciąż można na nich na chwilę przysiąść, zmrużyć oczy i wyobrazić sobie świat ciekawszym, piękniejszym i bardziej szlachetnym, niż jest w rzeczywistości.
Dekabryści, jeszcze zanim wywołali w Rosji swoje powstanie, chodzili na bale z szablami przypiętymi do pasów. Co było oczywiście bezsensownie niepraktyczne, ale i urzekająco piękne. Chodziło im o pokazanie całemu światu, że mają coś do zrobienia, jakąś sprawę, która nie będzie czekać. Że mają marzenie o innej Rosji. I kiedy tylko przyjdzie właściwy moment, odpowiedzą na jego wezwanie. Nawet jeżeli teraz nie mogą z tego powodu zatańczyć czy choćby wygodnie się rozsiąść. Rozbudowany arsenał reguł wyglądu, stylu i zachowania jest jak ta szabla przy boku dekabrysty. Zawieszony sam z siebie, polerowany i poprawiany z niepewnością snoba, jest zwyczajnie śmieszny. Ale kiedy stoi za nim to jedno dziecinne pragnienie o piękniejszym świecie, eleganckie buty naprawdę mogą zanieść gdzie indziej niż o niebo od nich wygodniejsze adidasy. Bo jest wreszcie jakaś sprawa, która stoi za całą tą maskaradą.