Płakaliśmy, słuchając kolejnych doniesień o stanie jego zdrowia, wzruszaliśmy się, oglądając tysiące ludzi, wielu młodych, śpiewających Ojcu Świętemu piosenki i modlących się na ulicach oraz placach Rzymu.
Choć nie należałem do admiratorów Jana Pawła II, to przyznaję, że także uległem temu nastrojowi. Dla mnie najważniejszy był wkład polskiego papieża w obalenie komunizmu. Karol Wojtyła rozumiał Związek Sowiecki i Rosję lepiej niż jego poprzednicy na Tronie Piotrowym (a także, zdaje się, lepiej niż jego następcy) i zdawał sobie sprawę, że ustępstwa nie są właściwym sposobem prowadzenia gry dyplomatycznej z Moskwą.
Pamiętam, jak podczas jego pierwszej pielgrzymki do Polski nagrywałem na starym grundigu kazania, wyszukując w nich akcentów krytycznych wobec komunistów. Wciąż przed oczyma stoi mi też przejazd papieskiej kolumny pojazdów warszawskim Nowym Światem podczas drugiej pielgrzymki, po stanie wojennym. Przodem jechały terenowe samochody milicyjne, z których wychylali się w kierunku tłumów witających Jana Pawła II uzbrojeni w karabiny zomowcy. Za nimi papamobile. Papież delikatnie się uśmiechał, jakby chciał powiedzieć, że cała ta demonstracja siły przygotowana przez czerwonych nie robi na nim wrażenia...