Rzeczpospolita: Jak się panu podoba kotomania?
Przecież grałem wcześniej, i to główne role. Czemu akurat teraz? Nie rozumiem.
Jest pan bardzo popularny?
Od czasów „Niani" ludzie mnie rozpoznają, ale skala tego, co się wydarzyło po „Bogach", jest zaskoczeniem nawet dla mnie.
Akurat tam jest pan niepodobny do siebie.
A jednak. Tam wydarzyło się coś, czego nie rozgryzłem do dziś. To teraz dostaję propozycje: „A może wywiad rzeka?" albo – skoro jestem ojcem – jakiś poradnik?
Ma pan swój czas, każdy chce na panu zarobić.
Wszyscy kombinują, co tu jeszcze wykroić.
Trzy główne role kinowe w ciągu roku. Tyle samo, ile przez całe pańskie aktorskie życie!
A pamiętam, jak kupiłem sobie jeden z tygodników, tam była notka i takie zdanie: „Być może ten film jest jedynym dowodem na to, że Tomasz Kot jest aktorem".