Appeasement czyli polityka ustępstw

Oskarżenie o appeasement, tj. o jednostronne ustępstwa, prawie zawsze kojarzy się negatywnie i jest używane jako polityczna pałka, którą bez trudu można okładać przeciwnika.

Aktualizacja: 04.09.2016 22:21 Publikacja: 01.09.2016 15:05

Najsłynniejszy i najbardziej krytykowany appeasement w dziejach. Wrzesień 1938. Arthur Neville Chamb

Najsłynniejszy i najbardziej krytykowany appeasement w dziejach. Wrzesień 1938. Arthur Neville Chamberlain, przywozi z Monachium złudzenia że da się uniknąć wojny

Foto: Popperfoto/Getty Images

W PRL krążył dowcip, jak to pewien profesor wpadł na wykładzie w pułapkę, którą sam na siebie nieopatrznie zastawił, deklarując: – Marksizm jest kluczem do wszystkiego: do nauk humanistycznych, nauk biologicznych...

– Chciałbym zwrócić uwagę – zauważył jego kolega – że klucz pasujący do wszystkiego nazywamy wytrychem.

Jeszcze gorzej jest z appeasementem, który używany bywa nie tylko jako wytrych, ale też nadużywany dla postawienia kropki zamykającej wszelką dyskusję.

Kilka dni przed wyborami parlamentarnymi w Hiszpanii w marcu 2004 r. Madryt był świadkiem serii ataków terrorystycznych, w wyniku których zginęło prawie 200 osób. Wydarzenia te w znacznym stopniu odcisnęły się na wyborach, wygranych przez Partię Socjalistyczną, krytykującą rządzącą dotychczas Partię Ludową za wplątanie Hiszpanii w konflikt iracki. Jedną z pierwszych decyzji nowego premiera José Luisa Zapatero było – rzecz jasna – wycofanie wojsk hiszpańskich z Iraku. W prasie pojawiły się oceny: hiszpański appeasement względem terrorystów, podobnie jak ten w stosunku do Hitlera w drugiej połowie lat 30. zeszłego stulecia, tylko nakręci spiralę przemocy.

W lipcu 2015 r. doszło do porozumienia nuklearnego światowych mocarstw z Iranem – w zamian za znaczące zredukowanie przez Teheran programu atomowego, Zachód zobowiązał się zdjąć nakładane od dekady sankcje. Deal z Iranem to wizytówka polityki zagranicznej Baracka Obamy, który przez wielu okrzyknięty został jednym z największych appeaserów w historii. Republikański senator Mark Kirk zechciał się wyrazić, że porozumienie z Iranem to „największy przykład appeasementu od czasu, kiedy Chamberlain oddał Czechosłowację Hitlerowi". Po czym z wyższością stwierdził: „[Obama] robi to z powodu słabej znajomości historii i tego, co przydarzyło się Neville'owi Chamberlainowi".

Regularnie też pojawiają się komentarze, że pobłażliwość Zachodu wobec Rosji w związku z konfliktem na Ukrainie to nic innego jak polityka appeasementu w duchu chamberlainowskim.

Wszystkie te wydarzenia bardzo się od siebie różnią, lecz krytyka pozostaje ta sama. Oskarżenie o appeasement, tj. o jednostronne ustępstwa, prawie zawsze kojarzy się negatywnie i jest używane jako polityczna pałka, którą bez trudu można okładać przeciwnika. Słowem: reductio ad appeasementum.

Politycy i publicyści upodobali sobie zwłaszcza odwoływanie się do polityki brytyjskiej lat 30. zeszłego stulecia w stosunku do hitlerowskich Niemiec. Tymczasem jest to dużo bardziej skomplikowane.

Rozbiory Oregonu

W swojej znakomitej książce „Pierwsza zdrada Zachodu" prof. Andrzej Nowak pisze o zapomnianym appeasemencie Davida Lloyda George'a względem komunistycznej Rosji w 1920 r. Jest to pierwszy powszechnie znany przypadek „złego wariantu" appeasementu, ale niektórzy badacze zachodni twierdzą, że podobna polityka ustępstw prowadzona była też wcześniej – i oceniają ją pozytywnie, choć rzecz jasna nie określając jej jeszcze mianem appeasementu.

Stosunki amerykańsko-brytyjskie w XIX w. niejednokrotnie układały się pod dyktando ostro stawianych postulatów Waszyngtonu, do których koniec końców dostosowywał się Londyn. Porozumienie z 1818 r. wytyczało granice między brytyjską Kanadą a Stanami Zjednoczonymi wzdłuż 49. równoleżnika – aż po Góry Skaliste. Oregon, położony między Górami Skalistymi a Pacyfikiem, znajdował się pod wspólnym zarządem. Było to jednak prowizorium, które wcześniej czy później wymagało uregulowania.

W 1844 r. mało znany kandydat James Polk został wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych na fali haseł ekspansjonistycznych – północny wektor jego polityki streszczał się w słowach „fifty-four forty or fight", tj. ustalenia zachodniej granicy z Kanadą na szerokości geograficznej 54°40?. Polk zerwał trwające od dłuższego czasu negocjacje i postawił sprawę Oregonu na ostrzu noża. Jego wygórowane żądania miały jednak tylko wartość negocjacyjną – prezydentowi zależało na nakłonieniu Brytyjczyków do akceptacji granicy na 49. równoleżniku.

Lord Aberdeen, ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych, który miał już na koncie polubowne rozwiązanie sporu z Waszyngtonem o Maine, i tym razem zdecydował się zagrać według melodii amerykańskiej. Na Wyspach panowało wtedy powszechne przekonanie o konieczności pokojowego rozwiązania sporu o „kilkanaście kilometrów pustkowia" – wyjątkiem od reguły był Palmerston, poprzednik i następca lorda Aberdeena na stanowisku szefa brytyjskiej dyplomacji, który w obrazowy sposób krytykował posunięcie rządu: „Amerykańskie pojęcie o ratowaniu honoru partii, z którą się układają, przypomina rozbójnika, który, pozbawiwszy podróżnego pieniędzy, zachowuje suwereny dla zaspokojenia własnych roszczeń i zwraca szylinga czy dwa dla ratowania honoru osoby, tym samym sprawiedliwie dzieląc sporną rzecz".

Niemal 100 lat później Churchill piętnował konferencję monachijską w bliźniaczo podobnej stylistyce: „Przystawiając pistolet do głowy, dyktator zażądał jednego funta. Potem drugiego, w taki sam sposób. Ostatecznie przystał na funta, szesnaście szylingów i sześć pensów, resztę biorąc w ramach obietnicy dobrej woli w przyszłości".

Jeden i drugi przyznawali na swój sposób rację swoim oponentom – Palmerston po powrocie na fotel ministra spraw zagranicznych realizował politykę ustępstw względem Stanów Zjednoczonych. Churchill miał w jednej z prywatnych rozmów wyznać, że w czasie kryzysu sudeckiego prowadziłby politykę podobną do Chamberlaina. Czy rzeczywiście – tego już się nie dowiemy.

Do szczególnych napięć w stosunkach brytyjsko-amerykańskich doszło na przełomie XIX i XX wieku. Najpierw w 1896 r. Brytyjczycy zaaprobowali sformułowaną przeszło 70 lat wcześniej doktrynę Monroe'a, czyli – najogólniej mówiąc – koncepcję dominacji interesów USA na zachodniej półkuli, i zgodzili się na amerykański arbitraż w wytyczeniu granicy między Gujaną Brytyjską a Wenezuelą. Parę lat później, po dłuższych negocjacjach, przystali na amerykańskie postulaty rewizji dotychczasowych wzajemnych zobowiązań w sprawie ewentualnej budowy kanału międzyoceanicznego – w efekcie czego na początku XX wieku powstał Kanał Panamski. Wreszcie w 1903 r. rozstrzygnięto polubownie spór między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi o alaskijską granicę.

Lekcja appeasementu brytyjskiego wobec Stanów Zjednoczonych dowodzi, że jednostronne ustępstwa mogą przynosić pożądane efekty. Stany Zjednoczone były skłonne do porozumienia („appeaseable"), bo liczyły na zabezpieczenie własnych interesów na zachodniej półkuli. Chciały się uwolnić od kompleksów byłej kolonii i stać na arenie międzynarodowej podmiotem co najmniej równorzędnym z Londynem, dawną metropolią.

Z kolei interesy gospodarcze Wielkiej Brytanii na zachodniej półkuli można było pogodzić z ograniczonymi ustępstwami, które były na pewno lepsze od wojny czy choćby poważnego pogorszenia wzajemnych relacji. Więcej: kolejne ustępstwa potwierdzały słuszność poprzednich – zbliżały oba mocarstwa i pozwalały Brytyjczykom zaangażować się w innych rejonach globu.

Dla obu stron sprzężenia były zwrotne. Krótkoterminowe – z powodu anonsowanego w 1898 r. niemieckiego programu rozbudowy floty wojennej, długoterminowe – z powodu zaawansowanych kontaktów gospodarczych.

Udany appeasement brytyjski w stosunku do Stanów Zjednoczonych położył podwaliny pod przyszła bliską kooperację między dwoma państwami. Henry Cabot Lodge, amerykański senator z przełomu wieków, zauważył, że gdyby brytyjsko-amerykańskie spory nie zostały w satysfakcjonujący sposób rozwiązane, to „charakter stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Wielką Brytanią postawiłby nas w arcytrudnym położeniu, gdy wybuchła wojna 1914 roku". Podczas drugiej wojny światowej również.

Słowo klucz XX wieku

Można twierdzić, że polityka ustępstw była prowadzona jeszcze przed pierwszą wojną światową, ale słowo „appeasement" dochodzi do głosu dopiero po niej. W 1919 r. Jan Smuts, prominentny polityk ze Związku Południowej Afryki i krytyk restrykcji nałożonych na Niemcy, mówił: „W naszej polityce europejskiego porozumienia appeasement wobec Niemiec nabiera szczególnego znaczenia".

Konferencja paryska otworzyła szeroko drzwi dla pojęcia „appeasement" – odtąd nie schodziło ono z ust polityków, prasy, sąsiadów rozmawiających przez płot. Okazało się, że na Wyspach Brytyjskich podpisać się może pod nim każdy polityk. Czasami miało oznaczać koncesje czynione przez silniejszego na rzecz słabszego dla odprężenia wzajemnych stosunków, innym razem nie oznaczało nic więcej niż retoryczny ornament – podkreślenie przywiązania do wartości pokojowych.

W 1925 r. na łamach „Irish Times" przywitano porozumienie graniczne między Ulsterem a Irlandią, pisząc o „wspaniałym dziele appeasementu". W 1933 r. John Maynard Keynes chwalił Churchilla za jego podejście do spraw międzynarodowych, strojąc go w szaty „gorącego i wytrwałego stronnika polityki appeasementu wobec Niemiec, Turcji i Irlandii". Podobne przykłady można mnożyć.

Nawiasem mówiąc, Martin Gilbert – autor monumentalnej biografii Churchilla, bardzo krytyczny wobec polityki Chamberlaina – pisał w jednej ze swoich książek, że appeasement w swoim najsłynniejszym monachijskim wydaniu był raczej appeasementem a rebours: wypaczeniem szlachetnej idei, ustępstwem wobec agresji i strachu. Można powiedzieć, że z przypisem do tej tezy pospieszył sam Churchill, który po drugiej wojnie światowej zdradzał wyraźny sentyment do tak rozumianej polityki : „Appeasement sam w sobie może być zależnie od okoliczności dobry lub zły. Oparty na słabości i strachu jest równie daremny, jak zgubny. Oparty na sile jest jednak wielkoduszny i szlachetny i może być najpewniejszą oraz jedyną drogą do światowego pokoju".

Wszystko, co do tej pory powiedzieliśmy, dla ogromnej większości polityków i publicystów może być niespodzianką. W marcu 2000 r. dziennikarz „Independent on Sunday" twierdził: „Ujawnienie, że Królowa Matka była entuzjastką appeasementu w latach 30., jest ostrym wstrząsem dla naszej narodowej psychiki". Na pewno nie było wstrząsem dla historyków, którzy wiedzieli o tym od lat.

Więc przypomnijmy: appeasement w dwudziestoleciu międzywojennym dotyczył przede wszystkim Niemiec. Pamiętamy go zwłaszcza jako politykę realizowaną przez Chamberlaina wobec Hitlera, często zapominając o jego poprzednikach – Ramsayu MacDonaldzie i Stanleyu Baldwinie.

W latach 30. ustępstwa gabinetu Chamberlaina wobec Niemiec były po części koncesjami czynionymi z przekonania, po części z konieczności. Owszem – jak mówi stare niemieckie przysłowie – życzenie bywało ojcem myśli. Ale myśl Chamberlaina nie kończyła się na próbach nawiązania porozumienia z Niemcami. Ostrożnie wprowadzał Wielką Brytanię do wyścigu zbrojeń. Grał na dwóch fortepianach. Była to raczej Dual Policy – przygotowania do ewentualnej wojny współistniały z gotowością do uczynienia Niemcom ograniczonych ustępstw, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej – ale tylko drogą pokojową. Nigdy jednak nie chodziło o pokój za wszelką cenę.

Po konferencji monachijskiej Hitler zaostrza ton wobec Wielkiej Brytanii – nadzieje na znalezienie wspólnego języka z nazistowskimi Niemcami są już pod koniec 1938 r. wątłe. Kończy się i kariera appeasementu w języku politycznym na Wyspach Brytyjskich. Na początku 1939 r. Eleanor Rathbone, niezależna posłanka w Izbie Gmin, drwi z tej koncepcji: „To błyskotliwy plan sprzedania naszych przyjaciół w zamian za przekupienie naszych wrogów – niebezpieczeństwo polega na tym, że przyjdzie czas, kiedy odkryjemy, że potrzebujemy przyjaciół, tylko że ich już nie będzie, za to będzie za późno, aby znów ich uzyskać".

Drogę toruje sobie nowa interpretacja appeasementu – doraźnego zaspokajania żądań agresora, najlepiej kosztem interesów innych państw, które ostatecznie prowadzi tylko do wzrostu jego apetytu i katastrofy takiej polityki. Niemniej wciąż jeszcze można się doszukać tropów, w których appeasement sprowadza się wyłącznie do odprężenia wzajemnych stosunków. Pod koniec stycznia 1939 r. – tuż po wizycie Ribbentropa w Warszawie – ambasador brytyjski w Polsce donosi do centrali: „Komunikat ogłoszony po wizycie pana Ribbentropa powtarza jedynie chęć obu stron do kontynuowania współpracy w dziele appeasementu". Wówczas Brytyjczycy nie mieli jeszcze świadomości treści postulatów niemieckich wobec Polski. Mogło się wydawać się, że oba państwa łączą dobrosąsiedzkie stosunki.

Latem 1939 r. appeasement nie pojawia się już nawet w ustach Chamberlaina. Podczas drugiej wojny światowej natomiast w dokumentach Foreign Office padać będą opinie o appeasemencie Churchilla wobec Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego.

Posłużmy się wcześniejszym schematem.

Niemcy nie były appeaseble z prostego powodu: maksymalizm celów Hitlera wykraczał daleko poza ograniczone ustępstwa, na które był gotowy pójść Londyn. Z kolei Wielka Brytania była appeaserem wobec Niemiec z wielu powodów.

Wymieńmy choć kilka. Nie dostrzeżono ideologicznego wymiaru reżimu nazistowskiego, płacono cenę za nadrabianie braków zbrojeniowych, oglądano się na postawę dominiów, a także na opinię publiczną, długo przeciwną rozwiązaniu wojennemu. Krótkoterminowo liczono na to, że uda się doprowadzić do porozumienia z Niemcami, które długoterminowo pozwoli na zdynamizowanie i tak zaawansowanych wzajemnych kontaktów gospodarczych. Wreszcie – brytyjska tradycja polityczna pchała w kierunku szukania polubownych rozwiązań, na których imperium wychodziło dotychczas zupełnie nieźle.

Co najważniejsze: kardynalnym grzechem appeasementu, który wypunktowała prof. Anna Cienciała – świetna znawczyni polityki brytyjskiej tego okresu – było dzielenie Europy na „żywotne" i „nieżywotne" strefy interesów. Konstatacja ta – choć realia są zupełnie inne – zachowuje wartość i dzisiaj.

Obelga polityków

Jeden z naszych ulubionych publicystów – Stanisław Cat-Mackiewicz – pisał w „Słowie" wileńskim w listopadzie 1938 r.: „Czy polityka Chamberlaina jest słuszna, czy nie, ba! czy polityka Asquitha, który poszedł w 1914 r. na wojnę z Niemcami, była słuszną, o tem dziś jeszcze nie wiemy. Dopiero z dużego historycznego dystansu można skonstatować z całkowitą pewnością, które posunięcia polityczne były trafne, a które bezcelowe i nierozumne".

O, gdyby politycy amerykańscy w drugiej połowie XX wieku wzięli sobie do serca te słowa!

Już przez Churchilla polityka Chamberlaina została sprowadzona do krótkowzrocznego appeasementu wobec Hitlera. Po drugiej wojnie przejęto całkowicie jego optykę w debacie publicznej – zupełnie nie rozumiejąc ani tej polityki, ani uwarunkowań, w jakich była prowadzona. Kolejni amerykańscy decydenci znajdowali w takim rozumieniu appeasementu znakomite wytłumaczenie swoich politycznych pociągnięć – ustąpmy im miejsca.

Harry Truman, wojna koreańska: „Komunizm w Korei zachowuje się jak Hitler, Mussolini i Japończycy 10, 15, 20 lat wcześniej. Jeśli pozostałoby to bez odzewu, oznaczałoby to trzecią wojnę światową, tak samo jak podobne wydarzenia doprowadziły do drugiej wojny".

Dwight Eisenhower, kontekst – komunistyczne zwycięstwa w Indochinach i Azji Południowo-Wschodniej, rok po wojnie koreańskiej: „Nie udało nam się powstrzymać Hirohito, Mussoliniego i Hitlera przez brak działania na czas... Czy nie możemy wyciągnąć wniosków z lekcji Monachium?".

John F. Kennedy, kryzys kubański: „Lata 30. dały nam jasną lekcję: agresywne postępowanie, jeśli pozostanie bez reakcji, ostatecznie prowadzi do wojny".

Lyndon Johnson, wojna w Wietnamie: „Wszystko, co wiem o historii, mówi mi, że gdybym wyszedł z Wietnamu i pozwolił Ho Chi Minhowi paradować po ulicach Sajgonu, zrobiłbym dokładnie to samo, co zrobił Chamberlain... oddałbym wielką przysługę agresorowi".

Ronald Reagan, przemówienie o „imperium zła" w 1983 r.: „Jeśli historia uczy czegokolwiek, to tego, że prostoduszny appeasement lub myślenie życzeniowe w stosunku do naszych przeciwników jest głupie. Oznacza to zdradę naszej przeszłości, zaprzepaszczenie naszej przyszłości".

George H. Bush, po ataku Saddama Husajna na Kuwejt: „Appeasement nie działa. Jak w przypadku lat 30. widzimy w Saddamie Husajnie agresywnego dyktatora zastraszającego swych sąsiadów".

Bill Clinton, pod adresem Slobodana Miloševicia: „Co by było, gdyby posłuchano Winstona Churchilla i przeciwstawiono się Adolfowi Hitlerowi wcześniej? Ile ludzkich istnień mogłoby zostać ocalonych? I jak wielu Amerykanów mogłoby zostać uratowanych?".

Po drugiej wojnie światowej appeasement ma jednoznacznie negatywne konotacje – z rzekomo całkowicie naiwnymi ustępstwami Chamberlaina wobec agresywnie zachowujących się Niemiec hitlerowskich. Porównanie to ma niezwykłą siłę rażenia, a ci, którzy po nie sięgają, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Prawdopodobnie nie są jednak do końca świadomi, że historia jest zapisem zmian w czasie i każde wydarzenie należy rozpatrywać w unikalnym kontekście jego uwarunkowań. Podobne analogie sprzyjają co prawda kolorystyce narracji, ale na pewno nie oddają obrazu rzeczywistości.

Chcielibyśmy być dobrze zrozumiani: nie chodzi nam o obronę tej czy innej polityki. Jednak kiedy John McCain porównuje obecną politykę Angeli Merkel wobec Ukrainy do appeasementu lat 30., a Baracka Obamę mianuje się nowym Chamberlainem w związku z porozumieniem amerykańsko-irańskim – to ręce nie mają gdzie opadać.

Krytykujmy politykę, z którą się nie zgadzamy, ale też dawajmy odpowiednie rzeczy słowo. Bo jak pisał Goethe:

słowo znakomicie

zastępuje pojęcie; można nim

szermować,

nim walczyć i zwyciężać, nim system

budować.

Autorzy są historykami. W najbliższym czasie ukaże się ich wywiad rzeka z Leszkiem Moczulskim „Czytaliśmy Piłsudskiego"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W PRL krążył dowcip, jak to pewien profesor wpadł na wykładzie w pułapkę, którą sam na siebie nieopatrznie zastawił, deklarując: – Marksizm jest kluczem do wszystkiego: do nauk humanistycznych, nauk biologicznych...

– Chciałbym zwrócić uwagę – zauważył jego kolega – że klucz pasujący do wszystkiego nazywamy wytrychem.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się
Plus Minus
Chwila przerwy od rozpadającego się świata