Paweł Deresz: Nie szukajmy winnych katastrofy smoleńskiej

Specjaliści twierdzą, że śmierć mojej żony nastąpiła w ciągu kilku sekund. Chcę wierzyć, że ona do ostatnich chwil była przekonana, iż lot do Smoleńska szczęśliwie przebiegnie do końca. Moja żona zawsze była optymistką, we wszystkim szukała pozytywnych stron.

Aktualizacja: 17.09.2016 12:49 Publikacja: 15.09.2016 11:29

Paweł Deresz

Paweł Deresz

Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski

Rzeczpospolita:  Nie dostał pan zaproszenia na premierę filmu „Smoleńsk". Żałuje pan?

Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz: Nie. Nie spodziewałem się zaproszenia na premierę. Wiem przecież, że jako uczestnik marszów KOD jestem według Jarosława Kaczyńskiego człowiekiem gorszego sortu, który nie znajduje uznania w jego oczach. Zresztą, nawet gdybym otrzymał zaproszenie, to poważnie bym się zastanawiał, czy pójść na premierę. Nie odpowiadało mi towarzystwo, które było w Teatrze Wielkim. Poza tym czytałem kilka pierwszych recenzji, z których wynika, że to film propagandowy, robiony na zamówienie, a jego artyzm pozostawia wiele do życzenia. Spotkałem się też z określeniami, że to zwykły gniot.

Poprzestanie pan na recenzjach czy wybierze się pan jednak do kina?

Czytaj więcej

Nie widzę powodu, żeby oglądać ten film.

Pana żona zginęła w katastrofie smoleńskiej. Nie interesuje pana artystyczna wizja tego wydarzenia?

Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Przecież ten film opowiada o tych, co polegli pod Smoleńskiem, a moja żona zginęła w katastrofie. Być może potrzebny byłby inny film, o tych, którzy zginęli, a nie zostali zamordowani przez Władimira Putina i Donalda Tuska.

Ależ jest pan negatywnie nastawiony do dzieła Antoniego Krauzego.

Bo nie odpowiada mi to, że przed zakończeniem śledztwa, zarówno przez stronę polską, jak i rosyjską, a także w czasie działania podkomisji powołanej przez Antoniego Macierewicza powstaje film przedstawiający koncepcję zamachu.

Przecież to jest film fabularny, nie dokumentalny. A w fabularnych filmach dopuszczalne są różne koncepcje, również takie, które nie mają związku z rzeczywistością.

Właśnie nie jestem pewien, czy to jest film fabularny. Odnoszę wrażenie, że to jest jednak film-agitka.

Wraca pan myślami do katastrofy smoleńskiej, gdy odbywają się rocznice czy miesięcznice smoleńskie, albo teraz, gdy robi się głośno wokół filmu „Smoleńsk"?

Wracam myślami do katastrofy smoleńskiej każdego dnia. Byłem z żoną 30 lat i bardzo mi jej brakuje. Gdyby nie to, że od tego czasu moja córka urodziła dwie wnuczki, to byłoby mi bardzo ciężko. Teraz całą moją miłość do żony przelałem na miłość do wnuczek.

Pamięta pan, w jakich okolicznościach dowiedział się pan o katastrofie?

Zadzwoniła do mnie dyrektor biura mojej żony, z którą byliśmy zaprzyjaźnieni, i powiedziała tylko jedno zdanie: Paweł, włącz telewizor. Włączyłem telewizor i zacząłem oglądać informacje. Było to w momencie, gdy telewizja podawała, że trzy osoby mogły się uratować z katastrofy. Moja żona miała w życiu dużo szczęścia, więc założyłem, że wśród tej trójki uratowanych musi być właśnie ona. Po dwóch godzinach, kiedy już było pewne, że nikt nie przeżył, zadzwoniłem do córki oraz teściów i razem to wszystko przeżywaliśmy.

Ktoś do pana zadzwonił z Kancelarii Prezydenta lub Premiera, żeby pana poinformować o katastrofie?

Nie. Ani z Kancelarii Prezydenta, ani z Kancelarii Premiera nikt się do nas nie odezwał. Bronisław Komorowski pełniący obowiązki prezydenta złożył mi kondolencje, ale dopiero kilka dni później, gdy byłem w Moskwie, żeby zidentyfikować ciało żony. Z panią prezydentową Jolantą Kwaśniewską przegadaliśmy wiele godzin w nocy i to było wzruszające. Dzięki temu uwierzyłem, że mam wokół siebie miłych, życzliwych i przyjaznych ludzi. Kancelaria Sejmu bardzo się nami zaopiekowała. Zadzwonili też koledzy z SLD, m.in. nasz przyjaciel Rysio Kalisz i Janusz Zemke, którzy obiecali mi wszelką pomoc. I rzeczywiście tę pomoc otrzymałem.

Co było dla pana najtrudniejsze w tamtym okresie?

Po pierwsze, identyfikacja ciała żony, po drugie, wytłumaczenie tej tragedii córce, a po trzecie, bycie samemu w tym pięknym domu. Brak mi było wspólnych śniadań, wspólnego czytania gazet, wspólnego przygotowywania wystąpień żony, cieszenia się z jej sukcesów. Wspólnej gry w tenisa, bo oboje jesteśmy wielbicielami tego sportu. Jest mi bardzo smutno, że żona nie doczekała wnucząt.

Pomagał pan żonie w karierze politycznej?

Tak. Byłem jedną z osób prowadzących jej kampanię do Sejmu w 2005 roku. To był już trudny czas dla lewicy. Moja żona wyraźnie wygrała wybory na Mazowszu, choć mówiono, że została przywieziona do okręgu w teczce. Musieliśmy się bardzo starać, żeby udowodnić, że żona jest kompetentna, zna region, problematykę i że chce jej się pracować. Ale ponieważ miała ujmujący sposób bycia, była elokwentna, towarzyska, koncyliacyjna i szalenie mądra, to się nam to udało. Później została wiceprzewodniczącą SLD i starała się nadać tej partii ludzką twarz.

SLD miał nieludzką twarz?

To pani powiedziała.

Pewnie pan myśli, że to był fatalny pomysł, że pana żona wsiadła do samolotu do Smoleńska.

Żona z wielką przyjemnością udawała się w tę podróż. Była wielką patriotką i była dumna z tego, że została wytypowana jako przedstawicielka Sejmu do delegacji do Smoleńska. Nie widziała żadnych zagrożeń. Podróżowała samolotami po całym świecie, była przecież wiceprzewodniczącą sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Sądzę, że przez myśl jej nie przeszło, iż w samolocie prezydenckim może jej się coś stać. Podejrzewam, że do ostatniej chwili była przeświadczona, że samolot prezydencki nie ma prawa się rozbić. Tym bardziej że teoretycznie powinien był nim kierować świetnie wyszkolony pilot, a nie człowiek, który nie miał wystarczającego doświadczenia w prowadzeniu takich samolotów jak Tu-154. I to moim zdaniem jest wina generała Błasika.

Wyobraża pan sobie czasami te ostatnie chwile pana żony?

Tak. Rozmawiałem na ten temat ze specjalistami. Otóż oni twierdzą, że śmierć mojej żony nastąpiła w ciągu kilku sekund. Zapewne pasażerowie zdawali sobie sprawę, że znajdują się w kłopotliwej sytuacji, ale ponieważ lecieli prezydenckim samolotem i mieli przekonanie, że kieruje nim bardzo doświadczony pilot, bo tak powinno było być, a to jest jedno z zaniedbań obu kancelarii, a przede wszystkim generała Błasika, że dopuścił do prowadzenia samolotu pilota bez licencji na prowadzenie takich maszyn. Chcę wierzyć, że żona do końca była przekonana, iż ten lot szczęśliwie przebiegnie do końca. Jak było naprawdę, nie wiem. Ale moja żona zawsze była optymistką, we wszystkim szukała pozytywnych stron.

Teraz mieszka pan sam?

Tak. I staram się wszystkie rzeczy związane ze Smoleńskiem oddalać od siebie, bo dla mnie i moich bliskich to jest ciągle bolesna sprawa. Pomagam rodzicom żony, którzy dożywają pięknego wieku 90 lat. Często u nich bywam i podczas tych wizyt staramy się nie mówić o tragedii smoleńskiej. Ale tamte wydarzenia ciągle są nam przypominane. Te wszystkie miesięcznice, apele smoleńskie. Ja cały czas cierpię, a Jarosław Kaczyński żeruje na tej katastrofie, uprawia politykę smoleńską.

Może to jest jego sposób na radzenie sobie z traumą tej katastrofy?

Być może tak jest, tylko dla mnie jest to trudne do zaakceptowania. Tak samo jak rozdawanie przez panią Błasik statuetek generała Błasika. Uważam, że on jest odpowiedzialny za złe wyszkolenie pilotów, a tym samym współwinny katastrofy. Tym bardziej że w kluczowym momencie, na kilkadziesiąt sekund przed tragedią, nie potrafił powiedzieć pilotom: uciekajcie stąd. Dlatego uważam, że oficerowie obdarowani podobiznami generała Andrzeja Błasika powinni traktować je jak memento. Dla mnie pani Ewa Błasik żeruje na śmierci męża. Przecież musi sobie zdawać sprawę, jakie błędy popełnił. A mimo to stara się go gloryfikować, dąży do tego, żeby generałowi Błasikowi stawiano pomniki. To się mija ze zdrowym rozsądkiem.

Utrzymuje pan kontakty z innymi rodzinami ofiar katastrofy?

Tak, z kilkoma osobami utrzymuję kontakt telefoniczny. Barbara Nowacka, córka Izabeli Jarugi-Nowackiej, jest przyjaciółką mojej córki. Ja sam jestem zaprzyjaźniony z Małgorzatą Szmajdzińską, wdową po Jerzym Szmajdzińskim. Ten krąg nie jest duży, ale za to niezwykle serdeczny. Jesteśmy – jak to powiedziała pani Szmajdzińska – jedną wielką małą rodziną.

Tej jesieni temat Smoleńska wróci na czołówki serwisów za sprawą nowych ustaleń, które niebawem zostaną nam przedstawione.

Ten temat nigdy nie zniknął z przestrzeni publicznej. Tylko że zaraz po katastrofie panowała wokół niego zupełnie inna atmosfera – współczucia i życzliwości. Gdy trumny z ciałami ofiar podróżowały przez Warszawę, na całej trasie stali ludzie, co było dla mnie ogromnie wzruszające, tak samo jak uroczystości na placu Zwycięstwa (Piłsudskiego –przyp. red.). Nikt sobie wówczas nie wyobrażał, że wśród rodzin smoleńskich i wśród całego społeczeństwa nastąpi tak wielki podział. Potem niestety pan prezes Kaczyński przystąpił do działania i podzielił nie tylko rodziny smoleńskie, ale i wszystkich Polaków. Rów, który wykopał, jest tak wielki, że nie widzę żadnej możliwości, by został zakopany.

Szef MSZ Witold Waszczykowski sugerował, że dokumenty przez niego odkryte mają świadczyć o tym, że strona rosyjska zabiegała o rozdzielenie wizyt prezydenta i premiera w Katyniu. Czy takie ustalenia mają dla pana znaczenie?

Z punktu widzenia bezpieczeństwa rozdzielenie wizyt było wskazane, bo przecież pamiętam katastrofę CASY, w której zginęło całe dowództwo polskiej armii. I gdyby na pokładzie prezydenckiego samolotu znajdował się i prezydent, i premier, byłoby to niewskazane.

Chyba jednak nie o bezpieczeństwo polskich elit chodziło w rozdzieleniu tych wizyt.

Być może. Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Dziwię się natomiast, że ciągle nie odzyskaliśmy wraku samolotu. Zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i szef MSZ obiecali aktywne działania w tym zakresie. Był to jeden z ważnych punktów kampanii pana prezydenta. I jak dotąd jest cisza. Boję się, że to były tylko słowa, w ślad za którymi nie poszły czyny. Jestem ciekawy, ile razy szef MSZ rozmawiał ze swoim odpowiednikiem w Rosji na ten temat albo ile razy prezydent Duda rozmawiał z prezydentem Putinem o tej sprawie.

Platformie nie udało się odzyskać wraku przez pięć lat, a pan chciałby, żeby PiS odzyskało go w rok?

Nie bronię Platformy Obywatelskiej, choć ona nie obiecywała szybkiego odzyskania wraku. Chcę tylko, żeby PiS zrealizowało swoje zapowiedzi, a jeżeli nie ma efektów, to niech się do tego przyzna. I czekam na te nowe ustalenia prokuratury i podkomisji powołanej przez Antoniego Macierewicza. Jestem człowiekiem racjonalnym. Przemawiają do mnie fakty, a nie przypuszczenia. Nie lubię fałszu i insynuacji, pękających parówek i stwierdzeń, że jest się fachowcem, bo kiedyś leciało się samolotem i obserwowało, jak skrzydło samolotu reaguje. A tacy są eksperci Macierewicza. Na czele podkomisji stanął człowiek, który nigdy w życiu nie badał żadnej katastrofy lotniczej. Zastanawia mnie, jak to możliwe, żeby w tak ważnej sprawie postawić na tak niekompetentną osobę.

Jerzy Miller, który stał na czele komisji powołanej przez rząd Donalda Tuska do wyjaśnienia przyczyn tragedii pod Smoleńskiem, też nigdy wcześniej nie badał katastrof lotniczych.

Ale pan Maciej Lasek, jego zastępca w tej komisji, zbadał ich wiele.

Zakłada pan, że podkomisja powołania przez ministra Macierewicza nic nie wniesie do pana wiedzy o katastrofie smoleńskiej?

Chciałbym, żeby coś wniosła. Żeby dała odpowiedź na wszystkie pytanie, które mnie nurtują. Na przykład dlaczego generał Błasik, wiedząc, że lada moment może dojść do katastrofy, nie zareagował. Dlaczego nie podjęto decyzji o natychmiastowym podniesieniu samolotu w górę? Dlaczego nie podjęto decyzji o zmianie lotniska? Dlaczego pan Macierewicz wycofuje się z teorii o mgle i dobijaniu rannych?

Teoria jest tylko teorią, można się z niej wycofać. A jeżeli chodzi o trzy pierwsze pytania, to czy uważa pan, że odpowiedź na nie jest możliwa, skoro osoby, które podejmowały decyzje, nie żyją?

Moim zdaniem odpowiedź jest oczywista – nacisk na lądowanie w Smoleńsku był tak duży, że generał Błasik zapomniał o ratowaniu życia prezydenta i 95 innych osób. Przypominam sobie nagranie, na którym prawdopodobnie generał Błasik mówił: nie martwcie się, zmieścicie się. A mógł powiedzieć: martwcie się, uciekajcie stąd. Tego oczekiwałbym od dowódcy Sił Powietrznych.

Jest w panu głęboki żal do PiS związany z katastrofą smoleńską.

Tak, mam ogromny żal do PiS, przede wszystkim o to, że wykorzystuje moją tragedię i ponad 90 innych rodzin do celów politycznych. Nie podoba mi się, że tragedia smoleńska jest obchodzona wyłącznie jako wielka tragedia Jarosława Kaczyńskiego. Odnoszę wrażenie, że jego zdaniem oprócz jego brata i bratowej nikt inny w tej katastrofie nie zginął. I to mnie też boli. Nie podoba mi się pomysł, żeby w każdym mieście była ulica Lecha Kaczyńskiego, a nie ulica np. katastrofy smoleńskiej. Stąd się bierze moja aktywność w KOD. Jest to wyraz sprzeciwu wobec bzdurnych apeli smoleńskich czy zupełnie niepotrzebnych miesięcznic, które jątrzą. Odnoszę wrażenie, że polskie społeczeństwo jest totalnie zmęczone katastrofą i też chciałoby odrobiny wyciszenia. Dlatego należałoby w spokoju poczekać, co ustali jedna prokuratura, co ustali druga prokuratura, a co podkomisja i jakie nowe rewelacje przedstawi Antoni Macierewicz.

A Platformie nie ma pan nic do zarzucenia?

To nie Platforma żeruje na tej tragedii, tylko PiS.

PO budując narrację, że PiS jest zaczadzony Smoleńskiem i że takim ludziom nie można powierzać władzy, też w pośredni sposób wykorzystywała tę katastrofę do celów politycznych.

Ja na to tak nie patrzę. Kieruję się własnym rozsądkiem. Oczywiście mam też żal do organizatorów tej wizyty, zarówno ze strony rządu, jak i prezydenta, że popełnili błędy w przygotowaniach. Jeżeli dwie poważne instytucje nie dały sobie rady z organizacją wizyty, w której uczestniczyła cała czołówka polityczna, to chyba mam prawo mieć o to pretensje. Mam też pretensje do pomysłodawcy tej wizyty, czyli Jarosława Kaczyńskiego. To przecież on bardzo parł, żeby jego brat poleciał do Katynia i rozpoczął tam swoją kampanię prezydencką.

Niezależnie od kampanii prezydent i tak poleciałby do Katynia w 70. rocznicę tej zbrodni, żeby oddać hołd pomordowanym. Z tego samego powodu poleciała tam pana żona.

Tak, ale można było lądować nie w Smoleńsku, tylko w Mińsku albo w Moskwie. Ludzie zgromadzeni w Katyniu na pewno by poczekali na prezydenta. Chodziło o różnicę trzech, czterech godzin.

Co ma do tego Jarosław Kaczyński?

Jestem ciekaw ostatniej rozmowy Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Wydaje mi się, że ta rozmowa musi być zapisana przez Amerykanów, możliwe, że również przez Ukraińców i Rosjan. Z niecierpliwością czekam na ujawnienie tej rozmowy. Chętnie obejrzałbym też zdjęcia i nagrania, które mają Amerykanie, tylko jakoś nikt z rządzących nie występuje ani do USA, ani do Izraela czy do Ukrainy o udostępnienie posiadanych materiałów.

Prokuratura chce ponownie dokonać ekshumacji ciał. Pan nie chce się na to zgodzić. Dlaczego?

Nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę, co mógłbym zobaczyć po otwarciu trumny. Nie chcę tego oglądać. Widziałem swoją żonę zmasakrowaną w prosektorium w Moskwie i nie chcę powtarzać tego doświadczenia. Nie chcę wiedzieć, czy w trumnie mojej żony leży np. ręka pani prezydentowej czy kogoś innego. Nie bardzo też rozumiem, czemu miałaby służyć ekshumacja.

Prokuratura uważa, że dzięki temu będzie można ustalić, czy na pokładzie samolotu doszło do wybuchu.

Jeżeli tak, to czy konieczne jest ekshumowanie wszystkich ciał? Nie można tego zrobić wybiórczo? Zobaczymy, jak te ekshumacje, które zaczną się w październiku, będą przebiegały. W świetle polskiego prawa muszę się na to zgodzić, ale ubolewam nad tym.

Czy śledzi pan proces wytoczony przez kilka rodzin ofiar katastrofy urzędnikom Kancelarii Premiera?

Śledzę. Cieszę się, że pan Tomasz Arabski, były szef Kancelarii Premiera, ujawnił, iż pan Macierewicz był w Katyniu, 19 km od Smoleńska, w momencie, gdy nastąpiła katastrofa, i wówczas, gdy zwłoki świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego leżały w błocie smoleńskim, pan Macierewicz jadł wytworny obiad w jednej z restauracji, po czym, nie udzielając pomocy ewentualnym rannym, wsiadł w pociąg i uciekł do Warszawy.

Dlaczego sprowadza pan tę sprawę do absurdu? Komu miał udzielać pomocy Macierewicz, będąc – jak sam pan powiedział – 19 km od miejsca katastrofy?

Nie sprowadzam sprawy do absurdu. Analizuję dostępne informacje i uważam, że za tragedię smoleńską należy w różnym stopniu obciążyć różnych ludzi i z Kancelarii Premiera, i z Kancelarii Prezydenta. Myślę, że skarżący doskonale zdają sobie sprawę, że i Andrzej Duda, i Jacek Sasin, zaangażowani w przygotowanie tamtej wizyty ze strony Kancelarii Prezydenta, też mogliby zostać pociągnięci do odpowiedzialności.

A więc proces urzędników z Kancelarii Premiera nie jest potrzebny?

Jeżeli są ludzie, którzy uważają, że trzeba się procesować, to niech to robią. Ja też się długi czas zastanawiałem, czy wdawać się w procesy. Ciągle jestem od tego daleki. W sprawie pana Arabskiego sprawa jest czysta – uważam, że zostanie uniewinniony. Nie można go obciążać za niedopatrzenia.

Nie sądzi pan, że ktoś jednak powinien ponieść odpowiedzialność za śmierć 96 osób?

A co to da? Od katastrofy minęło sześć lat. Podczas pierwszego spotkania po katastrofie mówiłem: nie szukajmy winnych, tylko patrzmy w przód. Zapewnijmy naszym przywódcom bezpieczne warunki podróżowania. Czy w ciągu sześciu lat coś się w tym względzie zmieniło? Nic. A na tym powinniśmy się skupić, zamiast roztrząsać, kto przed laty popełnił błąd.

— rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Wybory prezydenckie. Co tu się naprawdę wydarzyło?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Plus Minus
„Jungo”: Odrzuć bądź weź na rękę
Plus Minus
„Karate Kid: Legendy”: Kręcimy się w kółko
Plus Minus
„Wszystkie odcienie świata”: Być kobietą w Indiach
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”. poleca. Maciej Hen: Czy polityk może mieć czyste ręce