Reklama

Zdort: Prof. Pawłowicz w oparach marihuany

Pani profesor Krystyna Pawłowicz pokazała się w kolejnym wcieleniu.

Aktualizacja: 24.09.2016 09:38 Publikacja: 23.09.2016 01:00

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Kiedy przysyłała do „Rzeczpospolitej" przed kilku laty teksty publicystyczne, była kompetentną prawniczką specjalizującą się w dziedzinie prawa gospodarczego i bankowego. Potem, w roku 2011, została politykiem i wyrosła z niej ekscentryczna lwica prawicy, okrutnie kpiąca z ówczesnej władzy i znienawidzona na salonach.

Dziś widzimy nową twarz pani Pawłowicz. Znacznie bardziej niepokojącą niż wcześniejsze. Otóż pani profesor, nolens volens, ustawiła się w roli promotorki narkomanii. W rozmowie z „Super Expressem" powiedziała, że przekonała Jarosława Kaczyńskiego do legalizacji „leczniczej marihuany". Dla wszystkich, którzy liczyli, że „dobra zmiana" to zmiana konserwatywna, musiał to być zimny prysznic.

Nie chcę wchodzić w polemikę medyczną, tym bardziej że w debatach pojawiają się sprzeczne opinie fachowców. Niektórzy twierdzą, że marihuana może być skutecznym lekiem, inni przyznają, że łagodzi silne bóle, ale jeszcze inni twierdzą, że współczesna medycyna zna leki o niebo bardziej skuteczne niż preparaty z konopi.

Ważniejsza jest odpowiedź na pytanie o intencje. Wśród promotorów legalizacji są lewicowcy (politycy SLD, publicyści Krytyki Politycznej) oraz znani muzycy (między innymi Liroy, poseł Kukiz'15, podobno to on przekonał panią Pawłowicz) – a więc środowiska, które chętnie zalegalizowałyby nie tylko „marihuanę leczniczą", ale i – jak to nazywają – „relaksacyjną".

A skoro tak, to nietrudno się domyślić, ku czemu zmierza obecna kampania. To taktyka znana z działań homoseksualistów – kiedyś zabiegających tylko o tolerancję, potem żądających legalizacji związków, a następnie prawa do adopcji dzieci.

Reklama
Reklama

W przypadku narkotyków chodzi o utrwalenie w świadomości społecznej zbitki słów „marihuana lecznicza". O wpojenie Polakom, że mamy do czynienia nie z narkotykiem, ale z lekarstwem. Kiedy już to się powiedzie, będzie można wystąpić z postulatem legalizacji „marihuany relaksacyjnej" – w końcu każdemu człowiekowi pracy należy się chwila leczniczego relaksu, prawda?

Nie chcę być hipokrytą. W latach 90. w moim środowisku palenie marihuany na imprezach nie było niczym nadzwyczajnym. Nie miałem wrażenia, że moi „upaleni" koledzy byli w gorszym stanie niż ci, którzy korzystali z klasycznych form odurzenia. Ale widziałem takich, którzy zaczynali od palenia trawki, a potem poszukiwali mocniejszych wrażeń.

Podobno marihuana nie uzależnia bardziej niż wódka. Ale ten, kto poszukuje czegoś mocniejszego od wódki, może się przerzucić najwyżej na czysty spirytus. Marihuana bywa prostą drogą na przykład do heroiny. Czytałem wywiady z psychologami i wychowawcami w ośrodkach leczących narkomanów - opowiadali o ludziach, którzy zaczynali od „gandzi", a kończyli, konając w bólach z pokłutymi żyłami.

I nad tym powinna się zastanowić pani Krystyna Pawłowicz, jeśli chce mieć czyste sumienie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

Reklama
Reklama
Plus Minus
Czarnobyl 25 lat po katastrofie
Plus Minus
„Urodziny”: Ktoś tu oszukuje
Plus Minus
„Call of Duty: Black Ops 7”: Strzelanina z ładną grafiką
Plus Minus
„Przestawianie zwrotnicy. Jak politycy bawią się koleją”: Polityczny rozkład jazdy
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama