Jaskrawym tego przykładem jest podejście do gospodarowania zakładowym funduszem świadczeń socjalnych. Zarzuty ZUS bywają wyssane z palca, a nie z ustawy. Nadinterpretuje jej przepisy, ustalając własne – jedyne zresztą słuszne – reguły dzielenia środków. Gdzie wyczytał choćby to, że kryteriów socjalnych trzeba się trzymać nawet wtedy, gdy nie chodzi o ulgowe usługi ani świadczenia? I dlaczego uznaje, że ustalona sytuacja socjalna pracownika jest wiarygodna tylko wtedy, gdy wyspowiada się z dochodów całej rodziny?
W majowych wyrokach Sąd Apelacyjny w Białymstoku zwrócił uwagę, że w działalności socjalnej powinno chodzić o ... działalność socjalną. Nie o aptekarskie podejście przy dzieleniu pieniędzy. Żadna metoda podziału środków nie jest bowiem idealna. Sposób wskazany przez ZUS miałby znaczącą przewagę, gdyby uprawnieni musieli potwierdzać podane informacje. Skoro pracodawca nie ma prawa weryfikować ich prawdomówności, co sprytniejszym zdarza się podwoić liczbę członków rodziny na utrzymaniu albo o nich zapomnieć.
Czy zdanie SA, że pracodawca ma prawo stworzyć system rozdziału świadczeń, który nie wymaga nadmiernego zaangażowania sił i środków, byleby nie był sprzeczny z ustawą, przekona ZUS? Byłaby to niewątpliwie pozytywna niespodzianka. Tymczasem pozostaje walka w sądzie, którą płatnicy coraz częściej wygrywają.
O argumentach, na jakie można się wówczas powołać, piszemy w artykule: "ZUS nieoskładkuje zakładowych wczasów i karnetów sportowych".