Wielki prezent zrobiła prawicy na odchodne prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, próbując zablokować Marsz Niepodległości w Warszawie. Obóz rządzący, podobnie zresztą jak wcześniej Bronisław Komorowski, nie znalazł bowiem dotychczas patentu na zbudowanie alternatywnego święta w rocznice odzyskania niepodległości, które rozmachem odpowiadałoby temu firmowanemu przez mocno kontrowersyjnych organizatorów. Z jednej strony wizja blamażu tego święta, jakiego doczekał się Bronisław Komorowski, organizując w dobrej wierze swoje obchody, z drugiej zaś ryzyko konfliktu z narodowcami, którzy przyciągają na marsz sporą część elektoratu prawicy, skutecznie zniechęciło PiS i prezydenta do próby zorganizowania państwowego pochodu na stulecie niepodległości. Choć w normalnych okolicznościach wydawałoby się, że taki krok jest naturalny i oczywisty.
Hanna Gronkiewicz- Waltz, zakazując marszu niemal w ostatniej chwili, postawiła organizatorów pod ścianą. Za „ pomocną dłoń" PiS musieli zapłacić rezygnacją z monopolu na to wydarzenie. Nie wiadomo, czy godząc się na to, narodowcy zdawali sobie sprawę, że właśnie otworzyli drzwi silniejszemu „współorganizatorowi" do jego całkowitego przejęcia. Nie ma bowiem najmniejszych wątpliwości, że dla Jarosława Kaczyńskiego była to rozgrywka taktyczna, bo wiązanie się na dłużej z tak kontrowersyjnym partnerem przynosiłoby więcej strat niż zysków.
Oczywiście przed 11 listopada dla obozu prawicy była to inwestycja wysokiego ryzyka. Nikt przecież nie wiedział, jak przebiegnie ten marsz. Dobrze zdawano sobie sprawę, że każda umowa czy negocjacje to za mało, aby zapanować nad tym, co dzieje się pośród wielotysięcznego tłumu.
W PiS dobrze też wiedziano, że jakiekolwiek incydenty rasistowskie czy faszystowskie pojawiające się w tle maszerującego prezydenta i premiera będą wizerunkową katastrofą, która bardzo szybko pójdzie w świat. I potwierdzi wcześniej stawiane tezy o brunatnych nacjonalistach tolerowanych przez władze w Warszawie, a teraz nawet współpracujących z rządem.
Takie zarzuty padały w kierunku obozu prawicy dość często, choćby podczas licznych debat i utarczek w Parlamencie Europejskim o polskiej praworządności. Stawka i ryzyko potencjalnych strat było więc duże.