Czy jej nadmiernie nie przeceniamy? Prawo anglosaskie nie korzysta z siatki pojęć – o z góry ustalonym od czasów rzymskich i utrwalonym w średniowieczu znaczeniu – w stopniu równym porządkom prawnym kontynentalnej Europy. Wiele załatwiają długie zazwyczaj słowniczki w ustawach. Zresztą w common law muszą sobie poradzić sądy, ale rzadko kiedy zatrzymują się na czysto językowej interpretacji. Ciekawy przykład przyniósł wydany tydzień temu przez Sąd Najwyższy USA wyrok, którego sens sprowadza się do potwierdzenia, że czasownik „towarzyszyć" to „iść z". Prawo federalne przewiduje odpowiedzialność karną, gdy „zmusza się kogoś do towarzyszenia sobie" podczas popełniania lub w razie ucieczki z miejsca napadu na bank: nie mniej niż dziesięć lat więzienia, a w razie śmierci osoby zmuszonej do towarzyszenia – dożywocie albo kara śmierci. Norma powstała w 1934 roku po gangsterskich wyczynach Johna Dillingera i jemu podobnych. Teraz należało odpowiedzieć na pytanie, czy „towarzyszyć" oznacza zmuszać kogoś do pozostawania ze sobą na bardzo krótkim dystansie.
Uciekając policji, sprawca napadu na bank wtargnął do domu 79-letniej staruszki. Z korytarza zaciągnął ją do pokoju komputerowego, gdzie doznała śmiertelnego ataku serca. Rabuś zbiegł i ukrył się w okolicy. Wkrótce pochwycony, został skazany między innymi za zmuszenie kobiety do towarzyszenia sobie, co miało mu pomóc uniknąć aresztowania. Sprawca konsekwentnie odwoływał się od wyroku, twierdząc, że „towarzyszyć" znaczy udawać się razem, ale w dłuższą drogę. Wskazywał na zagrożenie wyjątkowo surową karą, lecz Sąd Najwyższy potwierdził, iż „towarzyszenie" – zarówno w 1934 r., jak i obecnie – jest przejściem z jednego miejsca na drugie i nie zakłada pokonywania wspólnie jedynie poważniejszego dystansu. Gdyby nie tragizm stanu faktycznego, wyrok można by nawet uznać za zabawny. Najwyższy organ sądowy USA okazał się w orzeczeniu jednomyślny. Czy zatem konieczna była wykładnia czysto językowa na tak wysokim szczeblu apelacji?
Prawo kontynentalne z powodzeniem korzysta z utrwalonej przez Rzymian siatki pojęciowej, którzy zwłaszcza w prawie prywatnym na trwałe ustalili znaczenie wielu słów. Stąd wiemy, czym się różni „mam" od „posiadam", pożyczka od użyczenia; że małżeństwo to monogamiczny związek heteroseksualny obejmujący całość życia, a konkubinat jest takim złączeniem, lecz utrzymywanym jako z zasady niewywołujący skutków prawnych. Znaczenie wyrażeniom nie bywa więc nadawane przez czytającego. Wynika z tradycji prawnej. Uniwersalność prawniczego doświadczenia skłania w obu systemach do obaw przed żonglowaniem słowami i posługiwaniem się nimi instrumentalnie. Tym niebezpiecznym zabiegom interpretacyjnym sprzyja pozytywizm prawniczy, ustępujący na szczęście, choć nie bez oporów. I właśnie sama popularna w naszym prawoznawstwie wytyczna, że wykładnia językowa powinna mieć pierwszeństwo, zawiera pułapkę. Do wykładni systemowej lub funkcjonalnej sięgać należy ponoć jedynie wtedy, gdy językowa nie daje oczywistego wyniku. Czyli kiedy? Nakaz poprzestawania na wykładni językowej rodzi wątpliwości.
W średniowieczu zaczynano od tego, jak zwyczaj oraz tradycja rozumieją dany przepis lub normę. Jeśli nie było jasności, sięgano do powszechnej i zgodnej opinii uczonych. Gdy i ta nie pomagała, czytano przepisy, jakimi są. Ustawa XII tablic z 451 roku przed Chrystusem pozostawała w mocy do 533 roku po Chrystusie i nie sposób było ją interpretować wedle własnego pojmowania tekstu: znaczenia większości słów dobrze nie rozumiano już w początkach cesarstwa rzymskiego. Takoż najstarsza konstytucja, choć ma niespełna 250 lat, wymaga nieustannej interpretacji SN USA, ale prawie nigdy czysto językowej. Prawda, większość unormowań, w których przychodzi nam dokonywać wykładni, obowiązuje od niedawna...
Nadmierne przywiązanie do wykładni językowej może jednak torować drogę nadużyciu prawa. Ludzie mawiają, że prawnicy czepiają się słów. Tak nas postrzegają i jest małym pocieszeniem, że w tej mierze niewiele się zmieniło od czasów rzymskich. Od dawna proces kognicyjny wyparł w pryncypacie formularny, a zniesienie go nastąpiło formalnie dopiero w 342 roku. Charakterystyczne dano wtedy uzasadnienie: procesowe formuły zagrażają wszelkim czynnościom przez mające charakter pułapek przestawianie sylab. Posługujmy się na początek wykładnią językową, ale zawsze świadomi innych wytycznych interpretacyjnych. Zostawiajmy ją potem z szacunkiem w przedpokoju.