Warto ją skonstruować tak, aby przede wszystkim służyła obywatelom, a jednocześnie była odseparowana od politycznych gier. Do rozważenia jest pomysł,
aby referendum było obligatoryjne po zebraniu np. miliona podpisów, z wyłączeniem newralgicznych sfer państwa, takich jak obronność. To niewątpliwie podniosłoby poprzeczkę rządzącym, którym trudno byłoby udawać, że w niektórych sprawach po prostu nie słyszą obywateli.
Polska ma słabe tradycje referendalne, a stosowanie tej instytucji na szczeblu ogólnokrajowym można policzyć na palcach jednej ręki. Wcale to jednak nie oznacza, że potrzeby rozpisania referendów dotychczas nie było. Choćby ostatnio budząca skrajne emocje reforma OFE czy sprzeciw wobec posyłania sześciolatków do szkół, poparty milionem podpisów obywateli. Czyż nie były wystarczającym powodem, aby z tej instytucji skorzystać?
Cała sytuacja wskazywała jasno, że problem społeczny nabrzmiewa, a władza, radykalna w reformach wbrew oczekiwaniom sporej grupy obywateli, nie może od ich zdania zupełnie abstrahować. Tak się nie stało, zabrakło woli, odwagi, zastąpionej polityczną kalkulacją.
Na drugim biegunie mamy zamieszanie wokół wrześniowego referendum, rozpisanego w ogniu walki o fotel prezydenta przez Bronisława Komorowskiego. Owoc decyzji wynikającej z czystej kalkulacji politycznej, nadziei, że ten taktyczny manewr odwróci niekorzystny trend wyborczy. Rzeczywistego uzasadnienia aktywowania tej instytucji nie było.